Japoński SUV kosztuje zaledwie „trzy stówki” więcej niż bazowa Omoda 5. Nissan zaskoczył ceną i może powtórzyć boom z 2007 roku

Doskonale pamiętam czasy, gdy Nissan Qashqai był królem salonów. To były lata 2007-2010. Dziś na rynku zaczynają rządzić chińskie SUV-y, ale stare i uznane marki nie zamierzają oddać im wszystkich klientów. Wzięli się naprawdę ostro do walki o klienta. Nissan zrzucił ceny nowego Qashqaia do poziomu chińskiej Omody 5. I choć w ostatnich latach nie ustawialiśmy się w kolejkach po Qashqaia jak przed laty, nowa oferta może znowu rozruszać rynek. Bo to nie jest kolejna obniżka dla kliknięć w reklamie. To realna próba odbicia klientów, którzy jeszcze niedawno zaczęli patrzeć w stronę salonów z chińskimi logo.

Qashqai sprzed lat, czyli jak narodził się motoryzacyjny hit

W 2007 roku Qashqai kosztował od 68 500 zł w wersji z silnikiem 1.6 o mocy 115 KM. Dla tych, którzy szukali więcej mocy i oszczędności, był diesel 2.0 dCi 150 KM w cenie 90 500 zł. To właśnie te liczby wywołały motoryzacyjne szaleństwo – Polacy masowo zaglądali do salonów Nissana. Auto było świeże, praktyczne i miało coś, czego brakowało w kompaktach. Nic dziwnego, że Qashqai błyskawicznie stał się jednym z najczęściej wybieranych modeli tamtego okresu.

Nissan Qashqai 2010
Nissan Qashqai (2010) – przód, fot. Nissan

Dzisiaj 18-letnie egzemplarze nadal jeżdżą po drogach, co jest dowodem na to, jak dobre auta Nissan potrafi produkować. Ale czasy się zmieniły. SUV-y są wszędzie, a konkurencja nie śpi. Nissan musiał szczególnie w ostatnich 2 latach kompletnie przewartościować swoje plany. I to zrobili. Cena za hybrydowego Qashqaia nagle spada do poziomu, który jeszcze kilka tygodni temu wydawał się niemożliwy.

Nowy Qashqai za 115 800 zł, czyli Japończyk w cenie chińskiego rywala

W salonach Nissana w całej Polsce stoi wiele egzemplarzy Qashqaia od ręki w sensacyjnych cenach. W przypadku Qashqaia Acenta z silnikiem 1.3 mild hybrid o mocy 140 KM obniżono ją do… 115 800 zł. To dokładnie tyle, ile kosztuje Omoda 5 w wersji Comfort.

Nissan Qashqai 2024 - tył (lifting)
Nissan Qashqai 2024 – tył (lifting)

Nowy Qashqai z technologią miękkiej hybrydy potrafi zejść ze spalaniem do 6,3 litra na 100 km. Tyle samo, ile osiemnaście lat temu osiągał diesel 2.0 dCi – tylko że dziś mówimy o benzynie. Omoda 5 tego nie potrafi. Do tego ma bogate wyposażenie: system automatycznego hamowania z wykrywaniem pieszych, asystenci pasa ruchu, monitorowanie martwego pola, kamera cofania, inteligentny tempomat, światła LED i 12,3-calowy ekran NissanConnect. W standardzie jest też centralna poduszka powietrzna i komplet systemów bezpieczeństwa, jakich jeszcze kilka lat temu nie widzieliśmy w bazowych wersjach. Co więcej, w tej cenie dilerzy dorzucają pakiet zimowy z podgrzewaną przednią szybą, fotelami i kierownicą, lakier Fuji Sunset oraz przyciemniane tylne szyby.

Wielkość w sam raz

Nowy Qashqai idealnie trafia w potrzeby europejskich kierowców. Z długością 4,42 metra i rozstawem osi 2,67 metra to kompaktowy SUV. Dla wielu osób to po prostu idealny rozmiar – nie za duży, nie za mały. Można nim swobodnie jeździć po mieście, zaparkować pod blokiem, ale i bez problemu ruszyć w trasę z rodziną i bagażami. Hybrydowa wersja ma bagażnik o pojemności 504 litrów, więc miejsca nie brakuje.

Nissan Qashqai 2024 - wnętrze (lifting)
Nissan Qashqai 2024 – wnętrze (lifting)

Wnętrze nie próbuje być luksusowe na siłę, ale czuć w nim solidność. Materiały są porządne, a ekran 12,3 cala działa szybko i przejrzyście. Qashqai nie udaje auta premium, bo nie musi. Daje komfort, bezpieczeństwo i poczucie, że każda złotówka została wydana rozsądnie. I chyba właśnie to znowu może przyciągnąć ludzi, którzy szukają spokoju i pewności w czasach, gdy nowe marki pojawiają się i znikają z rynku w błyskawicznym tempie.

Oferta na Nissana Qashqaia za 115 800 zł, fot. motofilm.pl / Otomoto
Oferta na Nissana Qashqaia za 115 800 zł, fot. motofilm.pl / Otomoto

Obniżka jest znacząca

Katalogowo taki Qashqai kosztuje 138 000 zł (bez wspomnianych dodatków), więc cena 115 800 zł oznacza realną zniżkę, a nie kosmetyczny rabat. Takich ofert w Polsce jest już sporo – dilerzy po prostu zaczęli ostro walczyć o klienta. Moim zdaniem to początek czegoś większego.

Źródło: motofilm.pl