Cena luksusowej Toyoty spadła z 340 400 zł do 135 900 zł, a i tak nikt jej nie kupuje

Wodorowa Toyota Mirai miała być przyszłością motoryzacji, ale w Polsce praktycznie nie ma chętnych. Dziś luksusowe auto można kupić za 135 900 zł, czyli o ponad 200 tys. zł taniej niż wcześniej, gdy kosztowało około 340 tys. zł.

Niekiedy trzeba zaryzykować, i czasem to się opłaca, a czasem kompletnie nie. Toyota kompletnie nie trafiła z technologią wodorową, bo choć na jej rozwój wydali kupę kasy, to w Polsce wciąż brakuje chętnych. Model Mirai, który jako nowy kosztował około 350 tys. zł, dzisiaj można kupić w polskim salonie za 135 900 zł. Łapie się na dopłaty, więc teoretycznie wychodzi nawet za około 95 tys. zł. Problem w tym, że to wciąż za drogo, a auta w salonach stoją i czekają na nabywcę.

Toyota nie trafiła z technologią

Toyota generalnie sprzedaje niemal wszystko bez problemu. Od popularnej Corolli i Yarisa po potężnego Land Cruisera, który znika ze salonów szybciej niż świeże bułki. Niestety, Mirai okazała się wyjątkiem. Wprowadzając wodorowy samochód na rynek, producent nie przewidział, że infrastruktura i zainteresowanie klientów nie nadążą za technologią. Auto generalnie robi wrażenie. Wytwarza wodę do picia, jeździ jak mocny elektryk (ma 182 KM) i jest naprawdę przestronne. Ale co z tego, skoro chętnych nie ma?

Nie jest tak, że Mirai jest złym samochodem. To luksusowe auto z mnóstwem systemów wsparcia kierowcy, ładne i duże, spokojnie przewiezie całą rodzinę. Problemem jest nietrafiony czas wprowadzenia tego modelu na rynek. Polska nie jest jeszcze gotowa na samochody wodorowe. Zaledwie 12 stacji w całym kraju (w tym tylko cztery Orlenu) ograniczają użyteczność auta. W plany rozbudowy do 100 stacji do 2030 roku też już nikt nie wierzy. Zwłaszcza patrząc na sprzedaż tradycyjnych samochodów elektrycznych.

Toyota Mirai - wnętrze, fot. Toyota
Toyota Mirai – wnętrze, fot. Toyota

Bardzo mocna przecena, ale to raczej nie pomoże

Przecena z 350 tys. zł do 135 900 zł wygląda imponująco, ale wystarczy zagłębić się w szczegóły. Mirai mieści 5,6 kg wodoru, a jego koszt to około 70 zł za kilogram. Pełne tankowanie to wydatek około 400 zł, co plasuje auto bliżej paliwożernych SUV-ów. Co więcej, w Stanach kilka miesięcy temu samochód był oferowany niemal za darmo – w przeliczeniu na złotówki za około 60 tys. zł z dodatkową kartą paliwową wartości kolejnych 60 tys. zł. U nas, nawet po dopłatach, auto wciąż kosztuje około 100 tys. zł i nadal trzeba płacić za tankowanie.

Jedna z ofert dilera Toyoty na model Mirai, fot. Otomoto
Jedna z ofert dilera Toyoty na model Mirai, fot. Otomoto

Choć tankowanie trwa tyle samo co w spalinówce, a na pełnym baku Mirai przejedzie 650 km, bariera kosztowa i brak stacji ogranicza atrakcyjność tego rozwiązania. Przyszłość technologii wodorowej na świecie pozostaje niepewna, a zakup auta to wciąż spore ryzyko finansowe.

Toyota Mirai, przód, fot. Toyota
Toyota Mirai, przód, fot. Toyota

A może ta Toyota jest dobrym wyborem na przyszłość?

I tak, i nie. Niektóre marki nadal planują rozwój technologii wodorowej, jak BMW, ale wiadomo, jak to wygląda w praktyce. Jeszcze niedawno Audi chciało całkowicie postawić na elektryki, a dziś nawet o tym nie myśli. Porsche w pośpiechu przerabia elektrycznego Macana na spalinowego, byle tylko nie tracić pieniędzy. Z technologią wodorową może być podobnie. Problemem jest również żywotność zbiorników wodoru – szacowana na 15-20 lat, potem konieczna będzie wymiana, która dziś kosztuje kilkadziesiąt tysięcy złotych, a za kilka lat nikt może nie podjąć się wymiany. Równocześnie w przyszłości zbiorniki te mogą być dostępne za grosze, choć nikt tego nie może zagwarantować. Kupno Mirai to po prostu ryzyko i eksperyment z przyszłością, która nadjedzie lub nie.

Źródło: motofilm.pl