Ci, którzy zaglądają do mnie regularnie, dobrze wiedzą, że staram się testować samochody w sposób może nieco nietypowy – zamiast krążyć po oklepanych redakcyjnych pętlach testowych czy okolicznych parkingach, po prostu wyruszam w trasę. Długą. Czasem absurdalnie długą. Testowałem tak już wiele elektryków – ostatnio np. Kia EV3, a wcześniej hybrydy plug-in, w tym konkretne i mocne Volvo S60 Polestar. Teraz przyszedł czas na coś znacznie bardziej muskularnego – Toyotę Land Cruiser z rocznika 2025.
Gdzie taki wóz można naprawdę złamać? W górach? W lesie na Mazurach? Dajcie spokój – to przecież Land Cruiser. Tam poradzi sobie z zamkniętymi oczami. To w końcu auto stworzone do zadań specjalnych. Systemy off-roadowe? Są – włącznie z systemem SDM (Stabiliser with Disconnection Mechanism), czyli rozwiązaniem pozwalającym na odłączenie stabilizatora. A co, jeśli postawię go przed wyzwaniem, którego teoretycznie nie lubi – autostrada, wakacyjna trasa, 1600 kilometrów do Makarskiej w Chorwacji, przez pół Europy, non stop? Brzmi banalnie? Według mnie to właśnie w ten sposób Land Cruiser miał największą szansę ujawnić swoje „niedoskonałości”.
Zobacz również
Masywna terenówka za 163 tys. zł wjeżdża do Europy. Polska może być następnym rynkiem po hiszpańskim
Nie jest to najnowszy SUV, ale za to nie ma problemów z częściami. Za 101 700 zł wyjedziesz z salonu
Kompaktowy SUV z Europy za 76 400 zł zaboli Baica 3. Oferuje duży ekran dotykowy, kamerę cofania i 17-calowe felgi
Dla wielu Polaków Toyota to synonim samochodu idealnego. Marzenie, cel. No to sprawdziłem – nie jako fan marki, nie jako hejter, tylko zwykły kierowca z otwartą głową. I powiem szczerze – jestem potwornie zaskoczony.
Pancerz z miękkim sercem
Land Cruiser to nie żaden miejski crossover z ambicjami. To wóz z krwi i kości – surowy, masywny, kanciasty jak sejf, z sylwetką, która bardziej przypomina G-Klasę niż cokolwiek, co można spotkać pod szkołą czy piekarnią. Pod maską – 2.8-litrowy diesel, 205 KM. Niby nic wielkiego, ale 500 Nm momentu obrotowego robi swoje. Dla porównania – tyle ma wolnossące V8 z Lexusa IS-F. I choć liczby nie krzyczą, w praktyce ten wóz nie ma kompleksów. Przyspiesza bez wysiłku, wyprzedza z godnością i nie daje ani przez chwilę wrażenia, że czegoś mu brakuje.

I tak, paliwożerność jest. W końcu to 2,5-tonowy klocek o oporach powietrza jak stodoła. Przy 80-90 km/h można osiągnąć wynik 8,2 litra, ale realna autostradowa jazda do 120 km/h kończy się na około 10 litrach. Dużo? W porównaniu do możliwości takiej 3,3-litrowej Mazdy CX-60 – bardzo dużo. Ale fizyka – tej się nie oszuka. Bak 80 litrów ratuje sytuację – pozwala na 800 km jazdy bez szukania stacji.
Pytanie, które naprawdę mnie interesowało, brzmiało: jak to auto sprawdzi się na długiej trasie? I tu zaczęło się coś, czego się nie spodziewałem. Gdy tylko wjechałem na niemieckie autostrady bez ograniczeń prędkości (specjalnie, bo nie było po drodze), przycisnąłem – 179 km/h na blacie przez 50 kilometrów. I co? Stabilnie. Cicho. Bez strachu. Ani przez chwilę nie czułem, że siedzę w terenowym klocu. Całkowicie komfortowo jest przy każdej prędkości. Inżynierowie Toyoty naprawdę odrobili lekcję. Dołożono dodatkowe wygłuszenia – nawet w słupkach A i B – i czuć to natychmiast po zamknięciu drzwi i ruszeniu w trasę. Efekt? Cisza przy każdej prędkości. To już nie jest Land Cruiser, którego znamy sprzed lat – bujający, twardy i hałaśliwy. To dojrzały wóz podróżniczy, którym naprawdę można gnać i nie myśleć o tym, co pod kołami.

Komfort w strefie wojny pogodowej
W drodze do Chorwacji trafiłem na niż genueński – jak się później okazało, niektórzy kierowcy mieli spore problemy. Zalane autostrady, chaos. A ja? Jechałem jak gdyby nigdy nic. Po prostu bez stresu – wysoka pozycja za kierownicą, 225 milimetrów prześwitu, dobre światła, zero dylematów. Przedzierałem się przez wszystko bez konieczności improwizacji. Po prostu – Land Cruiser robi robotę.
W środku? Komfort pełną gębą. Wentylowane i grzane fotele, Apple CarPlay, masa systemów wspomagających jazdę – od klasycznych asystentów po mniej oczywiste, jak monitoring martwego pola, który naprawdę ratuje życie. Szkoda tylko, że system monitorowania kierowcy da się wyłączyć tylko na postoju. To największy minus tego auta.

Ale jeśli chodzi o wygodę – bajka. Fotele z tyłu regulowane do pozycji prawie leżącej, dużo miejsca, dużo schowków – podróż przez pół Europy minęła zaskakująco przyjemnie. I nie tylko dla mnie – pasażerowie też nie narzekali. Żadnych pretensji, że coś boli, że ciasno, że trzęsie. A przecież to terenówka.
W Parku Biokovo w trybie „Bóg Mode”
Po dotarciu do Makarskiej nie mogłem się oprzeć – pojechałem w góry. Park Biokovo to prawdziwy test dla kierowców – wąskie drogi, ostre zakręty, zero marginesu błędu. Wiele aut musi się cofać, kombinować, żeby się wyminąć. A Land Cruiser? Po prostu jedzie. Kamienie, uskoki, nachylenia – bez znaczenia. Auto prześlizguje się z gracją, ale też z brutalną siłą, gdy trzeba.

I właśnie tu zrozumiałem fenomen – dlaczego ludzie przesiadają się z SUV-ów premium, jak X5 czy Q7, do takich właśnie wozów. Może są wolniejsze. Może nie mają ekranów w każdym możliwym miejscu. Ale potrafią wszystko, czego tamtym brakuje. I w trasie, i w górach. I to nie znaczy, że musisz być fanem off-roadu. Sama świadomość, że możesz, już daje spokój.

A, i na koniec – to auto kosztuje od 363 tys. zł. W cholerę dużo? Pewnie. Ale skoro ludzie i tak kupują i zaczyna ich być coraz więcej na ulicach, to Toyota chyba nie musi się specjalnie reklamować. W Norwegii zakochanej w elektrykach, dla porównania, kosztuje dwa razy tyle – i klienci kombinują z przerejestrowywaniem aut na użytkowe, byle tylko mieć Land Cruisera. To mówi samo za siebie.
Spotkanie Toyoty Land Cruiser z końmi w Biokovie, Chorwacja pic.twitter.com/B3s2EU0oEU
— motofilm.pl (@MotoFilm) July 12, 2025
Pojechałem w trasę autostradami, żeby obnażyć Land Cruisera. Żeby dowieść, że ten czołg nie nadaje się do jazdy, którą wykonują tysiące zwykłych kierowców – bez piasku, bez błota, bez wąwozów. Liczyłem, że się potknie. Że zacznie męczyć, hałasować, że pokaże swoje terenowe korzenie w najmniej wygodny sposób. A wyszło… zupełnie odwrotnie. Zamiast prymitywnej terenówki dostałem coś na kształt wielkiego, pewnego siebie krążownika – który nie tylko nie odstaje od klasycznych SUV-ów, ale wręcz zawstydza niektóre z nich. Wciąż nie jest idealny. Ale przestał być kompromisem. I to chyba największe zaskoczenie tej podróży.
„Miniaturowy” Land Cruiser za 104 tys. zł to przyszły hit Toyoty. Warto zainteresować się nim już teraz, aby nie czekać 4 lata
Źródło: motofilm.pl



