Nürburgring. Święte miejsce dla fanów czterech kółek, zwłaszcza podczas tzw. dni turystycznych, kiedy każdy – za opłatą – może wjechać na legendarną pętlę i sprawdzić swoje umiejętności, samochód, albo jedno i drugie. W teorii – raj dla petrolheadów. W praktyce? Równie często pole minowe, gdzie nawet doświadczeni kierowcy padają ofiarą cudzych błędów.
Tak właśnie skończyła się przejażdżka polskiego kierowcy za kierownicą Porsche 911 GT3 RS – maszyny, która sama w sobie jest czystym destylatem inżynierskiego geniuszu. Człowiek ten nie był nowicjuszem – od lat jeździł supersamochodami, miał za sobą wyścigi, torowe próby i setki godzin spędzonych za kierownicą aut z najwyższej półki. Ale jak się okazuje – nie wszystko zależy od nas. Czasem wystarczy jedna cudza głupota i… game over.
BMW M2, brytyjskie blachy i uderzenie przy 200 km/h
Wszystko działo się bardzo szybko. Porsche wyprzedzało BMW M2 na brytyjskich numerach – spokojnie, dynamicznie, jak należy. Prędkość? Około 200 km/h. Na Nürburgringu to w zasadzie „marszowa”. W pewnym momencie kierowca BMW, z sobie tylko znanych powodów, zmienia tor jazdy i uderza w tylny błotnik Porsche. Efekt? Przerażająca kraksa, która mogła zakończyć się tragedią.

Na szczęście – i to naprawdę trzeba podkreślić – obaj kierowcy wyszli z tego żywi. Auto? Skasowane. Duma? Też. Ale życie jest tylko jedno. Sam moment uderzenia wygląda masakrycznie – nie ma sensu tego owijać w bawełnę. Nagranie z pokładowej kamery mówi wszystko.
Kto płaci za tę katastrofę?
Właśnie tutaj zaczynają się prawdziwe problemy. Rozbite auto to jedno, ale na Nürburgringu każda kolizja ma bardzo konkretne konsekwencje – i to finansowe. W tej sytuacji trudno mieć wątpliwości co do winy – kierowca BMW M2 zachował się skrajnie nieodpowiedzialnie. Kierowca Porsche nie miał nawet szansy na reakcję – prowadził pewnie, zachowując linię toru i wykonując manewr zgodnie z regułami. Wiele wskazuje na to, że to właśnie właściciel bawarskiego coupe będzie musiał zmierzyć się teraz z konsekwencjami – i zapewne również z niemałym rachunkiem.
To nie pierwszy raz, kiedy ktoś jedzie Nürburgring „na czuja”, jakby był na rondzie pod Lidlem. Tor wyścigowy to nie symulator. To miejsce, które szybko weryfikuje zarówno osiągi auta, jak i ego kierowcy.
Pytanie, co dalej z autem i kto zapłaci za szkody, wciąż pozostaje otwarte. Najważniejsze, że tym razem obyło się bez ofiar. Patrząc na to, co zostało z aut, można tylko pokiwać głową. Dobrze, że to nie artykuł o tragedii, a o pechu i błędach, które mogą kosztować setki tysięcy… euro.
Lekker even een rondje rijden op de Groene Hel#Nurburgring #porsche #bmw #crash #ongeluk pic.twitter.com/en1VSCf7VJ
— Jef (@rallyjef3) July 6, 2025
Źródło: motofilm.pl