Wybór Karola Nawrockiego zaboli branżę samochodów elektrycznych?

Karol Nawrocki wygrał wybory prezydenckie minimalną przewagą – 50,89% do 49,11%. Choć emocje po głosowaniu jeszcze nie opadły, już teraz wiadomo, że jego kadencja może oznaczać spore zmiany w gospodarce. Szczególnie w sektorze elektromobilności. Prezydent elekt zapowiedział, że jednym z jego pierwszych celów będzie obniżka cen prądu o jedną trzecią. I to wcale nie przez magiczne sztuczki, tylko m.in. przez cięcia w dotacjach. A te, jak sam mówił, „idą na samochody elektryczne”. Czy oznacza to koniec wsparcia dla ekologicznego transportu? I co dalej z programem „Nasze Auto”, który wystartował ledwie kilka miesięcy temu?

„Luksus dla wybranych”? – jak Nawrocki patrzy na dopłaty do elektryków

Program „Nasze Auto”, który wszedł w życie w lutym 2025 roku, miał być krokiem w stronę szerszej dostępności samochodów elektrycznych. Budżet – ponad 1,6 miliarda złotych z KPO – robi wrażenie. Ale kiedy spojrzeć, kto faktycznie korzystał z dofinansowania (do 40 tys. zł), okazuje się, że w dużej mierze byli to mieszkańcy dużych miast, często dobrze sytuowani. W praktyce – osoby, które i bez dopłat mogłyby sobie pozwolić na takie auto.

Nawrocki uderzył w ten punkt celnie: „Pewnie część z państwa nie zdaje sobie z tego sprawy, ja też sobie długo nie zdawałem z tego sprawy, my wszyscy płacimy za kilkadziesiąt tysięcy samochodów elektrycznych”. Choć brzmi to ostro, trudno nie zauważyć, że cała idea wsparcia była w dużej mierze skierowana do wąskiej grupy odbiorców. Zdecydowana większość Polaków nie jest zainteresowana przejściem na samochód elektryczny.

Volvo EX30 na ładowarce - tył, fot. Sebastian Rydzewski, motofilm.pl / TVN Turbo
Volvo EX30 na ładowarce – tył, fot. Sebastian Rydzewski, motofilm.pl / TVN Turbo

Branża motoryzacyjna nie kryje obaw. Ewentualne wstrzymanie dopłat do aut EV mogą zatrzymać lub spowolnić rynek aut elektrycznych, który w Polsce i tak nigdy nie rozwijał się oszałamiająco. W 2025 roku złożono już kilka tysięcy wniosków o dopłatę – ale to nadal margines całego rynku. Oznacza to, że bez dofinansowania sprzedaż zapewne znacznie spadnie. Nikt przecież nie będzie chciał kupić auta elektrycznego z myślą, że gdyby zrobił to wcześniej, dopłacono by mu 30 czy 40 tys. zł.

Prąd tańszy dla wszystkich

Obietnica obniżenia cen prądu o jedną trzecią brzmi bardzo dobrze. Szczególnie w sytuacji, gdy energia elektryczna drożeje z roku na rok, a rachunki rosną niezależnie od zużycia. Nawrocki chce przenieść część pieniędzy z programów dotacyjnych właśnie na obniżenie kosztów dla gospodarstw domowych. Z perspektywy przeciętnego Polaka – może to oznaczać więcej w portfelu tu i teraz. Tyle tylko, że ucierpieć mogą konkretne sektory, które zdążyły zbudować swój model biznesowy na dopłatach. Importerzy zaczęli się po prostu bać – zwłaszcza Ci, którzy niemal całkowicie zelektryfikowali swoją gamę modelową.

Volkswagen ID.7 - ładowanie / Szwajcaria
Volkswagen ID.7 – ładowanie / Szwajcaria, fot. Sebastian Rydzewski, motofilm.pl / TVN Turbo

Elektryki? Nie każdy musi się zachwycać

Samochody elektryczne miały być przyszłością motoryzacji – i może kiedyś faktycznie nią będą (bo to naprawdę nie są złe samochody). Ale dziś trudno nie zauważyć, że oczekiwania często rozmijają się z rzeczywistością. Elektryk nadal nie jest rozwiązaniem dla każdego – szczególnie poza dużymi miastami, gdzie stacji ładowania jest jak na lekarstwo, a dystanse do pokonania większe. Dla wielu kierowców to po prostu opcja niepraktyczna albo za droga.

Skoda Enyaq Ionity
Skoda Enyaq na stacji ładowania Ionity, fot. Sebastian Rydzewski, motofilm.pl / TVN Turbo

Niektórzy politycy i komentatorzy chcieliby, żeby wszyscy szybko przesiedli się do aut „na prąd”, ale społeczeństwo nie przestawia się tak łatwo. I dobrze – bo każda zmiana wymaga czasu, sprawdzonych rozwiązań i przede wszystkim – wyboru. Nawrocki daje do zrozumienia, że nie zamierza nikomu niczego narzucać, a tym bardziej sponsorować zakupów dla tych, którzy poradzą sobie i bez wsparcia. To może niepopularna opinia w Brukseli, ale u nas wcale nie musi brzmieć tak źle.

Z drugiej strony, wstrzymanie dopłat może sprawić, że producenci przestaną polegać na wsparciu i zaczną mocniej walczyć o klienta. Jeśli elektryki mają się sprzedawać bez państwowych dodatków, będą musiały być po prostu lepsze – tańsze, bardziej niezawodne i z większym zasięgiem. Nie wystarczy już ładny design i hasło „zero emisji” – liczyć się będą konkretne korzyści dla kierowcy.

Mogą nadejść ciężkie czasy dla importerów aut elektrycznych w Polsce

Decyzje Karola Nawrockiego mogą namieszać na rynku elektryków – i to całkiem solidnie. Nie będzie może trzęsienia ziemi od razu, ale raczej zimny prysznic. Moim zdaniem bez dopłat ten rynek w Polsce raczej nie pociągnie. Katalogowo auta elektryczne nadal są zwyczajnie za drogie, żeby masowo się sprzedawały. A to z kolei kiepska wiadomość dla europejskich producentów, którzy już teraz tną koszty, gdzie się da.

Obietnica tańszego prądu dla wszystkich może być politycznie nośna, ale odbywa się kosztem wsparcia dla branży, która bez pomocy się nie spina. Teraz wszystko zależy od szczegółów – czy będzie to mądre przestawienie wajchy, czy po prostu cięcie po całości. Na razie wygląda to trochę jak próba zrzucenia ciężaru z barków państwa na rynek, który jeszcze nie nauczył się funkcjonować bez podpórki.

Źródło: motofilm.pl