Jeśli czekałeś na moment, żeby kupić nowe auto i nie stracić przy tym fortuny, właśnie nadszedł ten czas. Ceny zaczynają lecieć w dół, a nie jest to wyłącznie zasługa ekspansji tanich chińskich marek. W grę wchodzą też unijne przepisy – konkretnie nowe normy GSR2. W praktyce chodzi o kolejne obowiązkowe systemy bezpieczeństwa, dokładniej te asystujące, które w wielu markach (np. w Hyundaiach) mocno irytują pikaniem i kontrolkami.
Efekt? Producenci, którzy nie chcą inwestować milionów w przebudowę modeli pod te regulacje, zaczynają wyprzedawać to, co mają. I to z gigantycznymi rabatami. Przykład? Suzuki S-Cross Hybrid – SUV w 100% produkowany w Japonii, obecnie do kupienia o 27 tysięcy taniej. Brzmi jak chwyt marketingowy? Otóż nie. To oficjalna oferta, ważna do 30 czerwca. Cena: 103 900 zł. A jeśli dobrze poszukasz, można znaleźć jeszcze lepiej – np. w Zielonej Górze za 102 900 zł. Fabrycznie nowy, bez przebiegu, z salonu.

To nie paliwożerny trup, tylko sensowna hybryda
Wbrew temu, co można by sądzić po cenie, nie mówimy tu o wersji z jakimś bazowym silnikiem sprzed dekady. S-Cross Hybrid AGS ma pod maską 1.5-litrową jednostkę benzynową wspomaganą przez układ miękkiej hybrydy. Moc? 116 KM – więc nie wyrywa asfaltu, ale na spokojną jazdę wystarczy. Napęd przenosi zautomatyzowana skrzynia biegów AGS. Nie jest to klasyczny „automat”, tylko coś pomiędzy – zmienia biegi sama, ale powoli. Trzeba się przyzwyczaić. Jeździłem już kiedyś podobnym rozwiązaniem w Hyundaiu i20 i… cóż, można się nauczyć, choć trzeba samemu się przejechać, żeby to ocenić.

Średnie spalanie? Producent deklaruje okolice 5,7 – 6 litrów na 100 km. W realnych warunkach pewnie bliżej tej górnej granicy, ale i tak to wynik absolutnie akceptowalny. Tym bardziej że dostajemy normalnego SUV-a, a nie miejską puszkę z trzema trybami ECO. Do tego wyposażenie? Całkiem sensowne. Kamera cofania, dwustrefowa klimatyzacja, komplet systemów bezpieczeństwa (czyli wszystko, co „kowalski” musi mieć, żeby nie dostać mandatu), 17-calowe alufelgi – nie wygląda to jak golas do floty.
Nie wszystko złoto, ale cena robi swoje
Nie ma się co oszukiwać – auto za 103 tysiące złotych nie będzie spełnieniem motoryzacyjnych marzeń. S-Cross z Zielonej Góry ma jeden zasadniczy minus – jest biały. Dla wielu to najnudniejszy możliwy kolor. Ale o 1-2 tys. zł drożej oferowane są inne kolory. Do tego standardowa gwarancja wynosi 3 lata, choć można ją przedłużyć do pięciu (Chińczycy dają 7 lat). I jeszcze ta skrzynia AGS – dla kogoś, kto przesiada się z klasycznego automatu, może to być niemały szok. Ale… coś za coś. Taniej już raczej nie będzie.

No i jest jeszcze ten jeden argument, który często przewija się w rozmowach: „Suzuki to samochody, które przenoszą cię mentalnie na emeryturę – wsiadasz i od razu czujesz się jak 65-latek.” Niektórzy to traktują jako zarzut, inni jako zaletę – bo przecież dla wielu kierowców komfort, przewidywalność i bezawaryjność to najważniejsze cechy. Ten samochód nie próbuje udawać sportowego coupe, nie krzyczy designem, nie szokuje technologią – i właśnie dlatego znajduje swoich odbiorców.
Dla kogoś, kto nie chce uczyć się obsługi dziesięciu ekranów i wyłączać miliona systemów przy każdym ruszeniu spod domu, taki SUV to po prostu święty spokój na kołach. A że styl nieco zachowawczy? Bywa. Ale nawet najbardziej wygadany fan stylistyki Lamborghini musi przyznać jedno – cena robi swoje. Szczególnie w czasach, gdy nowy hatchback z salonu potrafi kosztować więcej niż ten japoński SUV z napędem hybrydowym.
Źródło: motofilm.pl