Jeśli jesteś aktywny w mediach społecznościowych, to Forthing U-Tour na pewno już Ci gdzieś mignął – na rolce, zdjęciu albo w jakiejś entuzjastycznej recenzji. Wielu osobom trudno uwierzyć, że tak duże i luksusowo wyglądające auto można nabyć za stosunkowo niewielką cenę 149 900 zł. Ale czy to naprawdę okazja życia? Aby być w pełni zadowolonym, trzeba przymknąć oko na kilka mniej oczywistych niedoskonałości.
„Mój Forthing nie śmierdzi”
„Zobaczcie to wykończenie!”, „Europejskie marki będą miały problem!”, „W tej cenie nie da się kupić nic lepszego!” – podobne komentarze można usłyszeć od fanów Forthinga. Faktycznie, przy pierwszym kontakcie auto robi świetne wrażenie. Kiedy odebrałem testowy egzemplarz, spodziewałem się uderzającego zapachu chińskiego plastiku (jak w Maxusie). Ku mojemu zaskoczeniu – nic z tych rzeczy. Jakiś charakterystyczny aromat unosił się w powietrzu, ale był minimalny i zupełnie nieirytujący. Może to zasługa konkretnego egzemplarza, który przejechał już ponad 13 tys. km, więc zapach mógł zdążyć wywietrzeć.

Właściwie nawet nie wiem, co miałoby brzydko pachnieć. Materiały użyte do wykończenia są bardzo dobrej jakości, spasowanie również. Fotele są rewelacyjne, także w drugim rzędzie. To oddzielne siedziska przesuwane na boki. I choć to 7-osobowy model, warto mieć na uwadze, że trzeci rząd przeznaczony jest tylko dla dzieci – pod warunkiem, że będą przewożone w fotelikach bez ISOFIX-a, którego tutaj nie ma. Pojemność bagażnika wynosi maksymalnie 1086 litrów – do linii dachu, po złożeniu tylnych siedzeń.

Nie jest tak idealnie
Przed testem przeczesałem kilka recenzji i niemal wszyscy narzekają na multimedia. Faktycznie, system infotainment wygląda staroświecko, ale o dziwo działa płynnie. Szkoda tylko, że brakuje tu Apple CarPlay i Android Auto. Teoretycznie można je uruchomić przez przejściówkę Wizcar, ale… nie chciałem tego sprawdzać, bo znam ten patent i wiem, że działa fatalnie. Na szczęście na konsoli środkowej zamontowano wygodny uchwyt na smartfona, który częściowo rekompensuje brak integracji z systemem auta. Duży minus należy się też za brak spolszczenia.

Skoro już mowa o technologii pokładowej, Forthing kompletnie nie radzi sobie z systemami asystującymi i bezpieczeństwa – albo ich nie ma, albo są i źle działają. W niedawno zaprezentowanym hybrydowym T-Five kilka nowych systemów wprowadzono na siłę i podobno lepiej gdy w ogóle ich nie było, natomiast w U-Tourze brakuje wsparcia systemów – nawet obowiązkowych. Nie mam pojęcia, jak to auto przeszło homologację. Ale z drugiej strony – U-Tour przynajmniej nie irytuje ciągłym pikaniem jak Hyundai Santa Fe. Nie znajdziesz tu np. adaptacyjnego tempomatu, co dziś wydaje się standardem. To trochę jak podróż luksusowym autem sprzed 7–8 lat – i szczerze? Subiektywnie nie uważam tego za jakąś wielką wadę.
Jak się tym jeździ?
Choć Forthing to marka młoda (powstała w 2001 roku), to swoje o samochodach już wie. U-Tour ma świetnie zestrojone zawieszenie – ani za miękkie, ani za twarde. Układ kierowniczy jest precyzyjny i nie sprawia wrażenia, jakbyś sterował jachtem na wzburzonym morzu. Przyznaję, że przed testem miałem pewne obawy, ale auto pozytywnie mnie zaskoczyło.

Sercem U-Toura jest 1.5-litrowy silnik o mocy 177 KM, stworzony przez Mitsubishi. Jak się sprawdza? Zaskakująco dobrze. Nie trzeba wciskać gazu w podłogę, żeby sprawnie przyspieszyć. Producent podaje sprint do setki w mniej niż 10 sekund – i rzeczywiście, nie koloryzują. Wyprzedzanie też odbywa się bezproblemowo – silnik chętnie reaguje nawet przy 90–100 km/h. Układ napędowy dobrze dogaduje się z dwusprzęgłową 7-biegową skrzynią biegów. Jeśli chodzi o wygłuszenie, do 120 km/h jest całkiem cicho, ale przy 140–150 km/h robi się już dosyć głośno.
Największy problem? Spalanie. Jadąc naprawdę oszczędnie, udało mi się osiągnąć 7,5 l/100 km, ale realnie trzeba liczyć na 9,5–10 litrów, a na autostradzie nawet na 12–13 l/100 km. I to właśnie główny powód, dla którego uważam, że z czasem łowcy okazji i dusigrosze nie będą zadowoleni z tego zakupu. Dla porównania – Peugeot 5008, również 7-osobowy, potrafi zejść do 5,2 l przy 110 km/h. Tu musisz doliczyć co najmniej 3-4 litry więcej – a to gigantyczna różnica.

Importer od dawna obiecuje wariant z LPG, ale póki co temat stoi w miejscu. Podobno wiosną ma się pojawić – i jeśli faktycznie tak się stanie, problem wysokiego spalania zniknie. Pozostaje tylko pytanie: gdzie upchną zbiornik na gaz? Najpewniej w miejscu koła zapasowego, które obecnie znajduje się w podwoziu. Trzeba będzie się pogodzić z jego brakiem.
Dla kogo jest ten chiński minivan?
Przed testem podchodziłem do tego auta sceptycznie – zwłaszcza po pierwszych recenzjach hybrydowego T-Five. U-Toura nie należy się jednak obawiać. To naprawdę porządnie wykończony minivan z genialnymi fotelami. Brakuje mu zaawansowanych systemów bezpieczeństwa – ale ku mojemu zdziwieniu, wcale mi to nie przeszkadzało. Kierowca musi tutaj sam skupić się na jeździe – nikt i nic nie będzie mu w tym przeszkadzać. Nawet głośna muzyka, bo audio akurat jest mocno słabe i nadaje się tylko do odtwarzania wiadomości w radiu.
Moim zdaniem U-Tour świetnie sprawdziłby się jako taksówka. Po pierwsze, awaryjnie pomieści siedem osób. Po drugie, cztery osoby jadą w absolutnym komforcie – tylne siedzenia są nawet podgrzewane i wentylowane! Kierowca też nie ma na co narzekać, bo przedni fotel oferuje fantastyczny masaż, który docenią zmęczone plecy.

Podsumowując – jeśli szukasz rodzinnego auta, U-Tour może być niezłą opcją. Nie łudź się jednak, że ten samochód wyręczy Cię w podbramkowych sytuacjach awaryjnych, jak europejskie modele. Zaoszczędzone przy zakupie pieniądze szybko oddasz stacjom paliw. Poza tym, to auto dla tych, którzy chcą prowadzić i czerpać przyjemność z jazdy, a nie polegać na elektronice, by ich „woziła”. A jeśli już dojdzie do wypadku? Testy zderzeniowe (można zobaczyć na załączonym wideo) pokazują, że nie jest źle. Jeśli więc kusi Cię jego zakup, wybierz się na jazdę testową i sprawdź, czy jego braki są dla Ciebie do przełknięcia.
A co z gwarancją? Nie martwiłbym się. Importerem jest duża firma, która ma w portfolio m.in. KGM (dawnego SsangYonga), więc nawet jeśli marka Forthing nie przetrwa na polskim rynku, wsparcie pozostanie.
Źródło: motofilm.pl