Czy można kupić używane auto za mniej niż 100 tys. zł, które wygląda na znacznie więcej? Mam swojego faworyta i jest nim Lexus GS – samochód, który jeszcze niedawno był marzeniem wielu Polaków. Kiedyś wyceniany na kilkaset tysięcy złotych, dzisiaj jest w zasięgu ręki, nawet w wersji po liftingu, która zupełnie odmieniła jego wygląd. Pomimo upływu lat wygląda jak całkowicie świeży model.
Trudno uwierzyć, że od liftingu minęło 10 lat
Uwierzyłbyś, że Lexus GS jest z nami od 2012 roku? Przez te lata przetestowałem aż dziewięć egzemplarzy tego modelu – od GS200t, przez hybrydę, aż po mocarne GS F. Jeśli szukałbym reprezentacyjnej, ale stosunkowo niedrogiej limuzyny, bez wahania wskazałbym właśnie na GS-a.

Dlaczego? Spójrz na niego. Lifting z 2015 roku naprawdę zrobił różnicę – pojawiły się nowoczesne, dwuczęściowe reflektory, bardziej eleganckie tylne światła i znacznie lepsze wnętrze. Kluczem do sukcesu jest właśnie wybór modelu po liftingu. Egzemplarze z lat 2012-2015 wyglądają już nieco staro, ale te po modernizacji spokojnie mogłyby stanąć w salonie Lexusa jako nowe – wiele osób nawet nie zauważyłoby, że to kilkuletnie auto.
GS200t jest najtańszy w zakupie, ale nie w utrzymaniu
Z drugiej ręki najtaniej można wyrwać wersję GS200t. Generuje 245 KM i rozpędza się do setki w 7,3 sekundy. Jednak nie bez powodu to auto jest tak wyceniane. Dwulitrowy silnik pali dosłownie jak „smok”, o czym przekonałem się podczas wyprawy do Monako. Tak, pojechałem nim na Lazurowe Wybrzeże, a mój portfel do dziś to odczuwa. Musisz się więc liczyć z tym, że choć zakup nie zrujnuje twojego budżetu, eksploatacja będzie kosztowna. Jak bardzo? Średnie spalanie to około 10 litrów, ale wystarczy mocniej wcisnąć gaz, a komputer pokaże 13-15 litrów – bez górnej granicy. Na jednym z niemieckich odcinków autostrady bez ograniczeń prędkości, po zatankowaniu do pełna i jeździe na maksymalnych obrotach, połowa baku zniknęła już po 70 kilometrach.

Ale hej, coś za coś – jest szybki, wygodny i reprezentacyjny. Niektórzy szukają auta, którym można się pokazać. Powody są różne, nie mnie oceniać. Jeśli jednak chcesz robić wrażenie, Lexus GS będzie idealnym wyborem. Wzbudza respekt, a do tego wyróżnia się na tle BMW czy Audi. Lexusy często należały do starszych, spokojnych właścicieli, więc łatwiej znaleźć zadbany egzemplarz, często serwisowany w ASO. Z BMW czy Audi to już loteria – jeśli trafisz na zadbany model, musisz działać szybko, bo znikają w mgnieniu oka.
Na wysokie spalanie też jest lekarstwo, ale trzeba dołożyć
Lexusy zwykle mają mniejsze przebiegi. Egzemplarze z 50-150 tys. km to norma, choć można znaleźć auta z przebiegiem poniżej 100 tys. km za około 120 tys. zł. Najtańsze modele zaczynają się od 80 tys. zł, ale to już auta z 2016 roku z przebiegami około 300 tys. km. Za 93 tys. zł znalazłem świetny egzemplarz z 2017 roku i przebiegiem 150 tys. km – zadbany, bezwypadkowy, serwisowany w ASO.

Co ciekawe, zdarzają się okazje wystawione przez salony Lexusa. Przykład? Model z 2016 roku, przebieg 83 tys. km, cena 104 900 zł. Wygląda jak nowe auto. To też zasługa tego, że GS-ów jest stosunkowo mało na drogach, więc nie zdążyły się opatrzyć.

Warto wiedzieć, że Lexus namieszał trochę w nazewnictwie. GS200t z czasem przemianowano na GS300, ale technicznie to wciąż ten sam samochód. Lexus GS po liftingu to strzał w dziesiątkę. Wygląda świetnie, jeździ jeszcze lepiej, a do tego przyciąga spojrzenia. Jeśli chcesz, żeby mało palił, to musisz zorganizować kolejnych 30-50 tys. złotych na GS300h lub GS450h.
Źródło: motofilm.pl
Tylko 2500 obr./min. przy 200 km/h. Ten Lexus dosłownie „połyka” kilometry, jest idealny w trasy