Ford wprowadził na rynek elektryczną wersję swojego najpopularniejszego modelu w Europie – Pumę Gen-E. Pod względem efektywności energetycznej plasuje się w czołówce najbardziej ekonomicznych samochodów elektrycznych. Przy ładowaniu z domowego gniazdka w standardowej taryfie całodobowej (0,93 zł/kWh) koszt przejechania 100 km wyniesie zaledwie 13 zł. Dzięki temu Puma Gen-E może być idealnym wyborem dla osób, które stawiają oszczędność na pierwszym miejscu. Jednak dopóki jednej kwestii nie zweryfikuję podczas testu, nie będę jej polecać.
Do tej pory Pumę oferowano wyłącznie z silnikami benzynowymi oraz w wersjach z miękką hybrydą. W połowie roku przeszła facelifting, który okazał się bardzo korzystny, ponieważ sprawił, że auto znacznie lepiej sprawdza się w trasie. Elektryczna wersja również uwzględnia wszystkie zmiany po liftingu, w tym np. większy ekran dotykowy, ładniejszą kierownicę i lepszej jakości materiały wykończeniowe.
Zużywa bardzo mało energii
Najważniejszym atutem jest jednak zużycie energii. Puma Gen-E, według deklaracji producenta, to absolutne TOP, jeśli chodzi o oszczędność. Dlaczego? Ponieważ średnie zużycie energii wynosi zaledwie 13,1 kWh, co jest na poziomie niemal najnowszej Tesli Model 3, która zużywa średnio 12,5 kWh. A Puma to przecież crossover, choć nie za ciężki – waży 1553 kg. Co więcej, w Pumie nie znajdziemy technologii Volkswagena, jak w Capri czy Explorerze. Ford tym razem postawił na własne umiejętności w dziedzinie elektromobilności, wprowadzając autorskie rozwiązania.
Napęd elektryczny generuje 168 KM, a przyspieszenie do 100 km/h trwa 8 sekund. Maksymalna prędkość to 160 km/h. Nie jest to wiele, ale warto pamiętać, że bateria ma pojemność tylko 43,6 kWh, co oznacza, że maksymalny zasięg to 376 km – pod warunkiem sprzyjających warunków. Maksymalna moc ładowania to 100 kW, co pozwala naładować baterię od 10% do 80% w zaledwie 23 minuty.
Jak przystało na Forda, samochód jest dobrze wyposażony. Nie ma sensu wymieniać wszystkich udogodnień – kamera cofania czy systemy bezpieczeństwa to standard. Warto jednak zwrócić uwagę na łączną pojemność bagażników. To 574 litry, co jest wynikiem lepszym niż u niejednego większego SUV-a. Nawet znacznie większe MG HS oferuje niecałe 510 litrów. Jak to możliwe? Dzięki konstrukcji napędu elektrycznego i rozwiązaniu „Gigabox”. W prostych słowach chodzi o dodatkową 145-litrową przestrzeń pod podłogą bagażnika. Dochodzi też przedni bagażnik o pojemności 43 litrów.
Czy naprawdę może być aż tak dobrze, czy kryje się tutaj jakieś drugie dno?
Mam jednak pewne obawy, które mogą okazać się pułapką – chyba że test rozwieje moje wątpliwości. Chodzi o brak pompy ciepła. Po teście Hondy e:Ny1 (zmarzłem jak pies) jestem szczególnie wrażliwy na ten temat. Uważam, że elektryk bez pompy ciepła w chłodniejszych warunkach nie ma prawa dobrze funkcjonować, ponieważ zasięg spada dramatycznie po włączeniu ogrzewania. Ford zapewnia jednak, że zaawansowana elektronika oraz nowoczesny system zarządzania temperaturą baterii zapewnią odpowiednią efektywność, nawet w zimniejszych klimatach. Jak to wyjdzie w praktyce? Przekonam się dopiero podczas testu. Gorzej, że realnie może to nastąpić dopiero za rok, jeśli samochody prasowe trafią do mediów wiosną 2025 roku. Wysoka temperatura nie pozwoli wówczas na dokładną weryfikację.
Elektryczna Puma kosztuje minimum 164 900 zł, a wersja Premium to wydatek rzędu 174 900 zł. Zamówienia już można składać, a pierwsze egzemplarze mają trafić do klientów na wiosnę. Największym konkurentem Pumy jest Kia EV3, która również oferuje świetne wyposażenie i akurat posiada pompę ciepła. Kosztuje 166 900 złotych.
Źródło: motofilm.pl, Ford