Ostatnie Hondy, którymi miałem okazję jeździć, naprawdę pozytywnie mnie zaskoczyły. Mało który SUV prowadzi się tak dobrze jak ZR-V. Nawet CR-V, choć mocno podrożała, potrafi obronić swoją cenę zaawansowaną technologią i wysoką jakością wykonania. W ofercie Japończyków jest jednak samochód, którego po prostu nie powinno być na naszym rynku – elektryczny model e:Ny1. Jazda nim była doświadczeniem, które sprawiło, że jeszcze bardziej doceniłem ciepło ogrzewania podłogowego w domu. Nawet blask kominka nabrał nowego znaczenia. Przestałem narzekać na konieczność mycia okopconych szyb.
Co to za samochód?
Honda reklamuje ten model jako rodzinnego SUV-a, i faktycznie, to bardzo wygodne auto. Bez trudu przewiezie czterech dorosłych pasażerów w pełnym komforcie, a piąta osoba również nie powinna mieć powodów do narzekań. Choć bagażnik o pojemności 361 litrów nie zachęca do długich wyjazdów, na weekendowe wypady zdecydowanie wystarczy.
Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem, jak bardzo Honda podniosła jakość swoich samochodów. Koniec z tandetnymi plastikami, które przez lata były bolączką tej marki. Japończycy postawili na miękkie, wysokiej jakości materiały, a ich spasowanie to poziom, który śmiało można porównać do marek premium. To auto naprawdę ma potencjał, by „trwać wiecznie”, jak legendarne Hondy sprzed lat. Różnica polega na tym, że dziś nie trzeba się już obawiać korozji.
Model e:Ny1 oferowany jest w dwóch wersjach wyposażenia – Elegance i Advance. Już podstawowa wersja ma wszystko, co niezbędne do wygodnej podróży. Jeśli jednak zależy ci na takich dodatkach jak kamera 360 stopni, panoramiczny dach, elektrycznie otwierana klapa bagażnika czy system automatycznego parkowania, musisz wybrać droższą opcję. Różnica w cenie wynosi 15 tys. zł – wersja podstawowa kosztuje 197 500 zł, a topowa 211 500 zł.
I teraz uwaga – nawet w podstawowej wersji znajdziemy podgrzewane fotele, dwustrefową klimatyzację i podgrzewane lusterka! W testowanej przeze mnie bogatszej wersji była nawet podgrzewana kierownica. A mimo to… zmarzłem. I to bardzo. Dlaczego?
Cały sekret tkwi w braku pompy ciepła. Uważam, że sprzedawanie samochodu elektrycznego bez tego rozwiązania nie ma sensu, bo w praktyce całkowicie odbiera przyjemność z użytkowania takiego auta w temperaturach poniżej 10 stopni Celsjusza. Podczas mojego testu nie było mrozu. Termometr wskazywał od 0 do 2 stopni. Wystarczyło, żebym przez większość czasu nie włączał ogrzewania.
Masz prawo nie lubić elektryków, jeśli to był twój pierwszy
Wyobraź sobie, jak brak pompy ciepła wpływa na zużycie energii. e:Ny1 wyposażono w baterię o pojemności 68,8 kWh, co teoretycznie powinno pozwolić na przejechanie ponad 400 kilometrów. Dla porównania, w niedawno testowanym Volkswagenie ID.7 z baterią 77 kWh bez problemu pokonywałem 300 kilometrów z niemieckimi (!) prędkościami autostradowymi. W przypadku Hondy rzeczywistość była zupełnie inna. Przy stanie naładowania baterii 99% komputer pokładowy wskazał zasięg 198 km. I, niestety, nie kłamał. Przy pierwszym spotkaniu nie wyłączyłem ogrzewania i ruszyłem w trasę z prędkością 89 km/h. Po pokonaniu zaledwie 160 kilometrów bateria była praktycznie rozładowana. Średnie zużycie energii na pierwszych kilkunastu kilometrach wynosiło absurdalne 33–35 kWh na 100 kilometrów. Później spadło w okolice około 25-27 kWh.
Przełóżmy to na koszty. Ładowanie na szybkiej stacji Greenway kosztuje 3,10 zł za 1 kWh. Przy takim zużyciu przejechanie 100 kilometrów kosztuje prawie 110 złotych. Z całym szacunkiem, ale gdy jeździłem 5-litrowym SUV-em Infiniti po autostradach, nawet tam nie było takiego przelicznika.
Początkowo trudno było mi w to uwierzyć. Myślałem, że może komputer pokazuje wyniki z poprzedniego testu, ale szybko okazało się, że problemem jest ogrzewanie. Wyłączyłem je całkowicie. Parujące szyby? Nie szkodzi – przecież można je przetrzeć szmatką. Efekt? Zużycie energii spadło poniżej 20 kWh na 100 kilometrów, a w mieście udało się zejść nawet poniżej 12 kWh, co jest świetnym wynikiem.
Jednak jazda w zimnym samochodzie to doświadczenie, którego nie spodziewałem się w tak dopracowanym aucie. Czułem się jak masochista. Cieszyłem się z obniżonego zużycia energii, jednocześnie marznąc i przecierając szyby. To przypomniało mi wczesne czasy samochodów elektrycznych, kiedy brak pompy ciepła był normą.
Naprawdę, oferowanie elektryków bez pompy, zwłaszcza w naszym klimacie, nie powinno mieć miejsca. Jeśli nienawidzisz elektryków po jeździe tym modelem, w pełni Cię rozumiem. Gorzej jest już chyba tylko w Maździe MX-30, której dziś nikt nie chce nawet za 80 tysięcy złotych.
Źródło: motofilm.pl