To Volvo kisi się w muzeum, a powinno „połykać” kilometry. Decyzja wywołuje już nie tylko żal

Volvo sporo przemyślało w ostatnich miesiącach i całkowicie zmieniło ton w sprawie przejścia wyłącznie na samochody elektryczne. O ile jeszcze w zeszłym roku nie było dyskusji, teraz planują utrzymywać modele spalinowe tak długo, jak będzie to możliwe. W pierwszym kwartale 2024 roku do muzeum Volvo trafił nietypowy eksponat — nowiutkie XC90 w Dieslu. Zamiast stać, powinno ono teraz pokonywać kilometry na autostradzie, bo przecież do tego nadaje się idealnie. A tak po prostu pożegnali się z dochodowym samochodem.

W 2021 roku Volvo ogłosiło ambitny plan, by do 2030 roku stać się marką całkowicie elektryczną. Wówczas wydawało się to pewne, a firma konsekwentnie dążyła do realizacji tego celu. Na początku 2024 roku wyprodukowano ostatnie XC90 z silnikiem Diesla, które, zamiast trafić na drogę, zostało umieszczone w muzeum. Dziś, patrząc na obecną sytuację, firma z pewnością nie podjęłaby tej samej decyzji.

„Będziemy sprzedawać spalinowe XC90 tak długo, jak będzie na nie popyt”

Rynek zweryfikował wszystko. Okazało się, że popyt na elektryki w Europie jest znacznie mniejszy, niż przewidywano. Żeby nie powiedzieć, że niemal nie istnieje. Przyszedł wrzesień 2024 roku i Volvo ogłosiło zmianę strategii. W efekcie w pośpiechu wprowadzano odświeżoną wersję spalinowego XC90, mimo że początkowo miało go już w ogóle nie produkować. EX90 miało być następcą XC90.

Nagle priorytetem stały się wyniki sprzedaży, a marka nie rezygnuje już z samochodów spalinowych, planując utrzymywać je w ofercie tak długo, jak się da. Problem dla Volvo polega na tym, że przez wiele ostatnich lat najchętniej wybieranymi wersjami spalinowymi były… Diesle. I wcale mnie to nie dziwi, zwłaszcza po wyprawie XC90 do Szwajcarii, które spisało się po prostu świetnie.

Polacy mniej chętnie kupowali SUV-a Volvo we wrześniu. Lepsza okazała się nawet Tesla

Diesle są bardzo ekonomiczne, a jak pokazuje przykład Mazdy CX-60 3,3 l, ludzie wręcz za nimi tęsknią. Silniki wysokoprężne przeżywają swoją drugą młodość, co świetnie wykorzystuje BMW. W tej marce sprzedają się doskonale, a nikt nie martwi się, że „nie wjedzie do jakiegoś miasta, bo je zakażą”. To absolutna bzdura, ponieważ nowoczesne jednostki wysokoprężne są często bardziej ekonomiczne i mniej szkodliwe dla środowiska niż wiele silników benzynowych.

Skoro Volvo zawsze umiało w Diesle, marka może rzeczywiście żałować ich wycofania. Faktem jest, że hybrydy typu plug-in od Volvo również są bardzo efektywne. 455-konne S60 Polestar podczas wyprawy przez Niemcy zaskoczyło mnie wyjątkowo niskim zużyciem paliwa, nawet po rozładowaniu baterii. Jednak z własnych obserwacji wiem, że klienci odczuwają brak silników Diesla w Volvo. Z radością przychodzą do salonu po nowe auto, ale często są odsyłani z kwitkiem. Wielu z nich kieruje się potem do salonu Mazdy CX-60, której nazwa kojarzy się z XC60. I nic dziwnego, bo Japończycy za podobną cenę oferują sześciocylindrowego 3,3-litrowego Diesla, który zużywa średnio tylko 5,5 litra oleju napędowego na 100 km. Z całym szacunkiem dla Volvo, ale w ich SUV-ach osiągnięcie takich wyników, nawet z napędem PHEV, jest po prostu niemożliwe w długim dystansie bez ładowania.

Co z przyszłością spalinowego XC90?

Nikt już nawet nie myśli o jego wycofaniu. Choć przez moment klienci się tego obawiali, producent oficjalnie potwierdził, że „auto będzie dostępne tak długo, jak będzie na nie popyt”. Mimo że ma już 10 lat na rynku, z niewielkimi liftingami na koncie, warto przypomnieć, że poprzednie XC90 produkowane było przez 14 lat. Model zadebiutował w 2002 roku, a wycofano go dopiero w 2016 roku.

2024 Volvo XC90 D5
Volvo XC90 (2024) – egzemplarz przeznaczony do muzeum, fot. Volvo

Pytanie, czy hybryda typu plug-in w dłuższej perspektywie przekona klientów. Wiadomo, że elektryczne SUV-y to wciąż nisza, a mało kto zdecyduje się wydać 400 tys. zł na taki samochód. Co gorsza, ponieważ spalinowe XC90 dostępne jest teraz wyłącznie w wersji hybrydowej plug-in, jego cena poszybowała w górę. Dziś zaczyna się od 389 900 zł, podczas gdy przy premierze tej generacji wersja z 225-konnym Dieslem kosztowała zaledwie 245 800 zł. Różnica jest ogromna. A przecież dzisiaj klienci coraz chętniej sięgają po tańsze samochody, co doskonale widać po wynikach sprzedaży chińskich marek czy Dacii, która sprzedaje się jak ciepłe bułeczki.

Źródło: motofilm.pl