Cała branża motoryzacyjna przeżywa bardzo trudne chwile. Europejscy, koreańscy i japońscy producenci wciąż ogłaszają kolejne cięcia, a problemy finansowe dotykają nawet tak potężnych graczy jak Volkswagen. Do tej grupy dołączył właśnie Nissan – jego zarząd postanowił zwolnić 9 tys. osób. Nie wiadomo jeszcze, w których działach ani krajach. Jedno jest pewne: przyczyną jest elektryfikacja, a właściwie crossover, który się nie sprzedaje. I paradoksalnie, nic poważnego mu nie można zarzucić.
Nissan prosi o pomoc Mitsubishi
Sytuacja finansowa Nissana jest niezwykle trudna. Globalna sprzedaż spadła o 3,8%, co skłoniło firmę do obniżenia prognozowanego zysku aż o 70% w stosunku do wcześniejszych, i tak już pesymistycznych szacunków. Nissan nie tylko planuje zwolnienie 9 tys. pracowników, ale także redukuje swoje globalne moce produkcyjne o 20%. Dodatkowo część udziałów zostanie odsprzedana Mitsubishi, które przez swoją spóźnioną (jak się okazało – słuszną) reakcję na rozwój elektryków, po prostu dysponuje funduszami. Podobnie jak Seat czy Toyota.
Japoński SUV z darmowym ładowaniem przez rok. Tylko dla pierwszych 250 klientów
Nissan nie jest wyjątkiem. Volkswagen rozważa nawet zamykanie fabryk na terenie Niemiec, co jeszcze do niedawna wydawało się niemożliwe. Jakie są przyczyny tak głębokiego kryzysu w branży motoryzacyjnej?
Nie chodzi o jakość samochodów
Naturalnie, pierwszym skojarzeniem przy szukaniu przyczyn zwolnień w firmach motoryzacyjnych jest niska jakość samochodów, które nie znajdują nabywców. Jednak w przypadku zarówno Volkswagena, jak i Nissana, problem leży gdzie indziej. Modele tych marek, w które zainwestowano ogromne sumy, są bardzo dobrymi samochodami, ale nie ma na nie wystarczającego popytu. Po raz drugi mam okazję testować model Ariya – elektrycznego crossovera, który jest głównym źródłem problemów Nissana. W topowej wersji generuje 394 KM i ma napęd na cztery koła. Teoretycznie wpasowuje się w aktualne trendy sprzedażowe, oferując przestronność, a także szereg innowacyjnych rozwiązań, jak przesuwany tunel środkowy czy przyciski sprytnie wkomponowane w deskę rozdzielczą. Pojazd jest pewny na drodze, dynamiczny, a do tego oferowany z dużą baterią o pojemności 87 kWh, zapewniającą zasięg do 536 km. Cena? Od 199 tys. złotych.
Jednakże to, co naprawdę wyróżnia model Ariya, to jakość wykonania. To chyba najlepszy pojazd Nissana pod względem precyzyjnego montażu. Materiały wykończeniowe to standard premium – nie doświadczyłem nawet skrzypienia, które wciąż zdarzają się w autach z wyższej półki.
Co zatem można z tego wywnioskować?
Otóż, pracownicy koncernów motoryzacyjnych od jakiegoś czasu żyją w strachu przed utratą pracy. Wykonują swoje obowiązki na najwyższym poziomie, dążąc do tego, by marka oferowała doskonały produkt, a w efekcie… otrzymują wypowiedzenia. Nie można jednak obwiniać producentów. Największym problemem branży motoryzacyjnej w Europie jest opór Europejczyków wobec samochodów elektrycznych. Wynika ona z nacisków władz UE na przesiadkę na pojazdy elektryczne. Sprzedaż pojazdów na baterie spadła dramatycznie w niemal każdym kraju, mimo że elektryki są faktycznie z miesiąca na miesiąca coraz lepsze. Powód nie leży w ich jakości, ponieważ miałem okazję podróżować samochodami elektrycznymi po całej Europie, a nawet przejechać 1200 km w 13 godzin. Klienci na Starym Kontynencie po prostu nie chcą być zmuszani do przesiadki na elektryki.
Wszystko to zbiegło się w czasie z dynamiczną ekspansją chińskich marek, które w ostatnich latach znacząco rozwinęły sektor elektrycznej motoryzacji. Chińscy producenci osiągnęli tak wysoki poziom, że dogonienie ich staje się praktycznie niemożliwe. Przykładem może być marka Nio, która oferuje pojazdy elektryczne z bateriami wymiennymi w zaledwie 5 minut na specjalnych stacjach, powstających w Europie jak grzyby po deszczu. W Polsce dostępne są też pojazdy marek takich jak MG, BYD, Baic, Omoda & Jaecoo czy Maxus. Miałem okazję testować wiele z nich, a wszystkie wyróżniały się konkurencyjnymi cenami i wysoką jakością wykonania.
Czy powinniśmy unikać chińskich samochodów? Tydzień z SUV-em Maxusa otworzył mi oczy
Gdyby nie spalinówki, to już byłoby pozamiatane
Nissan stara się ratować swoją sytuację finansową. Niedawno zaprezentowano odświeżonego Qashqaia, który oferowany jest także w wersji hybrydowej E-Power. W gamie znajdują się także zaktualizowane modele Juke i X-Trail. Dzięki tym działaniom firma wciąż utrzymuje zatrudnienie na poziomie około 124 tys. osób i na pewno przetrwa.
Jednak problemy finansowe producentów motoryzacyjnych spowodują, że w przyszłości nikt nie będzie ufał instytucjom, które wyznaczają cele bez realnej podstawy. Takie instytucje nie będą traktowane poważnie. Popyt powinien regulować rynek, a nie zapowiadanie administracyjnych zakazów. Jeżeli konsumenci wciąż chcą samochodów spalinowych, to nie powinno się ich eliminować z oferty. Inaczej prowadzi to do utraty miejsc pracy, jak w przypadku Nissana. Sprawa dotyczy także innych marek, nawet tak cenionych jak Audi.
Volkswagen może „zagrać w Chińczyka”, aby przetrwać na rynku motoryzacyjnym