Polskie administracje państwowe w 2024 roku zarejestrowały 942 nowe samochody, co stanowi wzrost o 4% w porównaniu z rokiem poprzednim. Lista rejestracji jest zróżnicowana i obejmuje takie modele jak Range Rover Velar, Mercedes Klasy S, BMW Serii 7, Audi A6 czy Volvo XC90. W zestawieniu znajdują się również tańsze modele, takie jak Dacia Duster czy Skoda Superb. Problem polega na tym, że żaden z tych samochodów nie jest w pełni elektryczny.
Nikt nie jest zaskoczony
Czy wybór samochodów spalinowych do flot, które często pokonują setki kilometrów z dużymi prędkościami, może być dla kogoś zaskoczeniem? Dla mnie nie. Od dawna wiadomo, że na długich trasach, gdzie liczy się moc i niezawodność, niewiele aut dorównuje „siódemce” z silnikiem Diesla. Chodzi o to, że my, Polacy, jesteśmy jednocześnie zachęcani do korzystania z samochodów elektrycznych, mimo że wymaga to poświęcenia czasu na ich ładowanie. I nie jest to dla mnie kłopotliwe – uważam, że przerwa na 20-30 minut ładowania po przejechaniu 300 kilometrów może wyjść tylko na zdrowie. Jednak przykład powinien iść z góry. Jeśli Kowalski widzi, że rządowe instytucje unikają aut elektrycznych, sam również nie będzie nimi zainteresowany.
Najpierw elektrykiem, teraz Dieslem. O ile szybciej przejechałem 1500 kilometrów?
A przecież wybór jest obecnie bardzo szeroki. Na rynku dostępnych jest wiele modeli elektrycznych, często niemalże od ręki. Mam pomóc? Proszę bardzo! Oto, moim zdaniem, trzy elektryczne auta, które doskonale nadawałyby się do przewożenia VIP-ów.
1. BMW i7
Nie trzeba rezygnować z BMW. Niemiecka marka oferuje model i7 w dalekozasięgowej wersji. Auto dysponuje mocą 455 KM, przyspiesza do 100 km/h w 5,5 sekundy i według norm WLTP na jednym ładowaniu przejedzie do 609 kilometrów. Taki zasięg spokojnie wystarczy, aby bez żadnych postojów pokonać trasę z Warszawy do Sopotu. A nawet jeśli będzie trzeba się podładować, z mocą ładowania wynoszącą 195 kW naładowanie baterii od 10 do 80% zajmie zaledwie 34 minuty.

2. Mercedes EQS
Elektryczne modele Mercedesa są dostępne właściwie od ręki, a ich ceny spadły nawet o 40-50% w porównaniu do początkowych ofert. Mimo to, brakuje na nie popytu, choć to niezwykle wydajne samochody. Dlaczego więc administracje rządowe nie wspierają Mercedesa w tym trudnym okresie? Model EQS to elektryczny odpowiednik Klasy S, z zasięgiem dochodzącym nawet do 717 km (!) i mocą do 544 KM. Czas ładowania również jest imponujący – około 30 minut, a przyspieszenie do 100 km/h zajmuje tylko 4,3 sekundy.

3. Elektryczny SUV? Proszę bardzo!
Choć SUV-y nie są najefektywniejszą opcją, importerzy mają również takie propozycje. Warto wspomnieć o Kii EV9, która oferuje sześć bardzo luksusowych miejsc i imponującą wielkość. Dzięki 800-woltowej architekturze naładowanie baterii od 10 do 80% trwa jedynie 24 minuty. Maksymalny zasięg według WLTP wynosi 563 km, a najmocniejsza wersja osiąga setkę w 5,3 sekundy.

Każdy z tych modeli z powodzeniem sprawdziłby się w rządowych flotach. Możliwości są, wystarczy z nich skorzystać!
Nie tylko polski rząd nie widzi elektryków we flocie
Nie ma sensu zrzucać winy na wybory rządzących. Sam jeżdżę zarówno elektrykami, jak i samochodami spalinowymi, i choć uważam, że pojazdy z napędem elektrycznym mają wiele zalet, nic nie dorównuje skuteczności mocnej spalinówce. Nawet we Francji prezydencki samochód nie jest elektryczny – Emmanuel Macron jeździ hybrydowym Renault typu plug-in o mocy 300 KM. To auto ma sporo mocy i pozwala przejechać kilkaset kilometrów bez potrzeby tankowania.
Uważam jednak, że elektryki powinny być wyborem, a nie przymusem. W obliczu nadchodzącego zakazu sprzedaży samochodów spalinowych, wyposażanie flot rządowych w takie pojazdy nie jest najlepszą decyzją z perspektywy PR-u. Ludzie to widzą. A potem ktoś ma pójść do salonu BMW i wydać 500 tys. na elektryka, mimo że nawet administracja woli Diesla. To tak po prostu nie zadziała.