Kolejne tanie auto niedługo zniknie z rynku. Wciąż można je kupić za niecałe 63 tys. zł

Mitsubishi wkrótce wycofa z rynku model Space Star, najtańszy samochód w swojej ofercie w Polsce. Model produkowany od 2012 r, który poważniejszy lifting przeszedł w 2019 r. – (system DSA od 2022 r.), odchodzi na emeryturę. Warto dodać, że na niektórych rynkach Space Star nosi nazwę Mirage.

Najtańsze Mitsubishi, które wciąż można kupić

Space Star kosztuje 62 990 zł za wersję z silnikiem 1.2 o mocy 71 KM i napędem na przednie koła. W standardzie otrzymujemy m.in. manualną klimatyzację, gniazdo USB, światła do jazdy dziennej i dwa głośniki. Najdroższa wersja Intense, kosztująca 76 990 zł, oferuje dodatkowo automatyczną klimatyzację, kamerę cofania i podgrzewane przednie fotele.

Mitsubishi Space Star 2022
Mitsubishi Space Star 2022

Obecnie na placach importera wciąż dostępne są egzemplarze tego modelu. Warto negocjować rabaty, które powinny być łatwo dostępne. Space Star można sfinansować w kredycie 50/50 lub w leasingu 101%. Produkcja Space Stara zakończy się pod koniec tego roku, jednak zapasy powinny wystarczyć do lata 2025 roku.

„Space Star zostanie wycofany i nie będzie miał następcy w 2025 roku” – potwierdził Jeremy Barnes, dyrektor komunikacji w Mitsubishi.

Będzie drożej

W przyszłym roku oferta samochodów w cenie poniżej 100 000 zł znacznie się zmniejszy. Już teraz średnia cena nowego samochodu wynosi około 180 000 zł i szybko zbliża się do 200 000 zł. Space Star konkurował o klientów m.in. z Kią Rio oraz Volkswagenem Up!. Oba te modele również wycofano z rynku i nie są dostępne w konfiguratorach. Obecnie najtańszym modelem Kii jest Picanto, kosztujące 68 000 zł. Volkswagen oferuje Polo za 96 490 zł.

Po wycofaniu Space Stara najtańszym modelem Mitsubishi stanie się Colt, opracowany wspólnie z Renault. Jego podstawowa wersja, ale z silnikiem benzynowym 1.0, kosztuje 72 990 zł. Kolejna opcja to hybryda na podstawie jednostki 1.6, której cena zaczyna się od 113 290 zł.

Jeździłem nowym Mitsubishi Colt. Przejechałem 1600 kilometrów w 7 dni, ale nawet się nie zorientowałem