Audi Q5 to jeden z najlepiej sprzedających się modeli producenta z Ingolstadt. Jest z nami na rynku od dobrych kilku lat. Ostatni lifting, który objął przednie lampy… Nie, wybaczcie. To zbyt nudne.
Przejdźmy od razu do samego mięsa. Audi powiedziało nam – weźcie sobie dwa Q5, udajcie się na zlot nad Worthersee i… po prostu bawcie się dobrze. Macie na to 4 dni.
Odmówilibyście? Ja też nie. Na początku maja słowo stało się ciałem. O tym, kto jedzie, wiedziałem już od dawna. Cała ekipa składała się z: Iwony i Marty (naszych dwóch pilotek), Rafała z superauto24.pl, Bartka z autokult.pl, Marcina ze spalaczbenzyny.pl, Mateusza z KMH oraz Konrada z exoticcars.pl.
Wyruszyliśmy więc o godzinie 9 spod salonu Audi w Warszawie. Tak jak już wspomniałem, do dyspozycji oddano nam dwie Q-piątki. Białe auto miało pod maską benzynowy silnik V6 o mocy 272 KM (5,9 s do setki). Czarne to zupełnie przeciwny biegun – 2.0 TDI, 177 KM i 9 s do setki. Przed nami było około 2500 km jazdy w dwie strony.
Dokąd? Na początku planowaliśmy odwiedzić tylko zlot grupy Volkswagena nad jeziorem Worthersee (to nie miasto, jak wiele osób sądzi). Trasę dojazdu podzieliliśmy na dwie części – zaplanowaliśmy sobie nocleg i nocny spacer po Bratysławie. Jako że ja przyciągam pecha, w pewnej chwili cała uwaga wycieczki skupiła się na mnie. Powód? Kelner rozlał na moje spodnie całe piwo, które miał za moment postawić przede mną. Rzadko kiedy nie wiem co powiedzieć. To jednak była właśnie ta chwila. Od tego momentu zawsze zabieram ze sobą (nawet w krótką podróż) drugą parę spodni.
Cóż, nastał nowy dzień, nowe wyzwania przed nami! Zaraz po śniadaniu ruszyliśmy do Klagenfurtu, gdzie znajdowała się nasza baza wypadowa. Było to niewielkie i urocze miasteczko znajdujące się niedaleko miejsca zlotu nad Worthersee. Wiecie, co mnie w nim urzekło? Czystość. Było tam po prostu sterylnie. Spokojnie również. Gdy obsługa restauracji w której mieliśmy zjeść obiad powiedziała, że ma sjestę, poczułem się jak w krajach basenu morza śródziemnego.
Muszę się do czegoś przyznać – nie jestem zbyt wielkim fanem tuningu. To jednak, co zobaczyłem nad Worthersee przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Auta tam wystawione były szalenie zadbane i pozbawione jakiegokolwiek wieśtuningu. Ich właściciele krzątający się obok dbali o to, żeby żaden pyłek nie osiadł na pięknym lakierze. Patrząc na tak utrzymane egzemplarze Golfów pierwszej generacji aż serce się radowało. Człowiek momentalnie zaczynał pragnąć czegoś podobnego dla siebie.
Następnego dnia udaliśmy się tam jeszcze na parę godzin. Gdy już praktycznie wszyscy mieliśmy zrobione masę zdjęć i nakręcone filmy, zaplanowaliśmy drugą część tego dnia. Nagle przypomnieliśmy sobie, że jesteśmy blisko granicy włoskiej i słoweńskiej. Rzut oka na mapę i już widzieliśmy nasz cel – alpejskie serpentyny. W tym momencie zaczęła się najlepsza podróż samochodem w moim całym życiu.
Zabraliśmy białe Q5 z V6 pod maską i cóż… pojechaliśmy! Auto okazało się zadziwiająco komfortowe w takich warunkach. Dodam, że jechaliśmy w piątkę. Zauważalny ścisk na tylnej kanapie zupełnie nam jednak nie przeszkadzał. Widoki oraz wrażenia, które temu towarzyszyły są nie do opisania. Przed nami kilometry serpentyn, stromych zboczy, czap lodowych czy… dróg zasypanych przez kamienie. Dopiero to ostanie nas zatrzymało – trudno dyskutować z głazami na jezdni. Dzięki kamerce zamontowanej na masce samochodu udało nam się nagrać naprawdę piękne momenty tej wyjątkowej wyprawy.
Wideo, które zobaczycie na dole zawiera jeden z ciekawszych fragmentów – zarówno w kwestii widoków, doznań akustycznych jak i umiejętności prowadzenia jednego z nas. Zatrzymywaliśmy się dosłownie co chwila – wszędzie tam, gdzie można było zjechać, ustawić auto i je obfotografować. Z zewnątrz wyglądaliśmy jak japońscy turyści, którzy nie rozstają się z aparatem nawet na sekundę. My jednak nie mieliśmy za grosz wstydu. Biegaliśmy, podniecaliśmy się i cykaliśmy. Uwierzcie mi, robilibyście to samo.
Gdy doszliśmy do wniosku, że trzeba wracać, nie byliśmy zawiedzeni. Wiedzieliśmy, że zobaczyliśmy jedne z najpiękniejszych widoków na kuli ziemskiej. Taka świadomość do dziś przywołuje uśmiech na moją twarz. To było coś wspaniałego.
Czas jednak ocenić same auta. Nie mam zamiaru wybierać zwycięzcy, ponieważ obydwa są stworzone dla innych użytkowników. Raczej nie zdarzy się, żeby szukający oszczędnego diesla nagle zapragnął paliwożerny benzyny. Czarne auto spalało średnio 10 l/100 km przy prędkościach bardzo autostradowych, a białe o połowę więcej.
Audi Q5 to bez względu na zamontowany w nim silnik, fantastyczne auto. Gdy widzę, że przede mną ponad 1000 km drogi, nie jestem zachwycony. Po prostu zawsze mam obawy, że jednak nie będzie wygodnie, że cała podróż okaże się jedną wielką męczarnią. Tymczasem w Q5 taki problem nie istniał. Auto jest niesamowicie wygodne. Kąt oparcia tylnej kanapy można regulować, a miejsca na nogi nie brakuje. Wymarzone auto na długą podróż. Dystans przez nas przebyty to dla niego pryszcz. Wracając zrobiliśmy trasę z Klagenfurtu do Warszawy na raz (bez noclegu, z przystankami na tankowanie). Byłem zmęczony, ale kto by nie był o godzinie 1 w nocy?
Kiedyś może nie do końca je rozumiałem – uważałem, że klienci wybierali ten model głównie przez panującą modę. Tymczasem Audi Q5 to kompletne auto, sprawdzające się nie tylko w potyczkach z miejskimi krawężnikami, ale również jako długodystansowiec. Cóż więcej powiedzieć – Niemcy po raz kolejny dowiedli, że robią świetne auta. Jeśli stać Cię na Q5, kup je. Nie zawiedziesz się ani przez moment. Gwarantuję.