Hiszpańska marka wraca do Polski. Gdybyście jeszcze pół roku temu chcieli kupić Seata w naszym kraju – nie moglibyście. Koncern VAG chcąc całkowicie przejąć u nas dystrybucję, tak jak wcześniej miało to miejsce z VW i Audi, pokrzyżował plany dotychczasowemu prywatnemu importerowi. Sprawa trafiła do sądu, zaś do salonów przestały trafiać samochody. Sytuacja już się stabilizuje, a od czerwca klienci mogą składać zamówienia na nowe Seaty.
Z nowym Leonem na czele jest to powrót w wielkim stylu. Widać to już w statystykach. U naszego zachodniego sąsiada, w stosunku do poprzedniego roku sprzedaż marki wzrosła aż o 27%. To zapowiedź dobrych czasów, po chudych kilku ubiegłych latach. Ciężko się dziwić, w gamie Seata w końcu pojawiła się bardzo interesująca pozycja.
Niemieckie korzenie, hiszpański temperament?
Współpraca VAG z Seatem rozpoczęła się w połowie lat 80. Już wtedy hiszpańskie samochody korzystały z niemieckich podzespołów. Tak jest też w przypadku nowego Leona. Dzieli płytę podłogową z Audi A3, Skodą Octavia i VW Golfem. Ta czwórka, choć bliźniacza, jest kierowana do różnych klientów. Volkswagen to produkt wyjściowy, Audi jest dla najbardziej wymagających, zaś Skoda opcją budżetową. Gdzie tu miejsce dla Seata? Ponoć ma szanse podbić serca ceniących sobie sport i dynamikę za niewygórowaną cenę.
Wyraźnie widać to w stylistyce nowego Leona. Choć spod skóry prześwituje bryła VW Golfa, liczne detale skupiają na sobie uwagę. Pełno tu trójkątów. Pas przedni mówi obserwatorom „Jestem groźny”. Ostre załamania na bokach zdają się ciąć powietrze i w końcu znikający za horyzontem tył z przymrużonymi światłami długo nie pozwala o sobie zapomnieć. I popatrzcie na te lusterka, czy to nie stylistyczny majstersztyk? Z całej czwórki to zdecydowanie najodważniejszy i najbardziej charakterystyczny projekt. Seat twierdzi, że Leon najlepiej prezentuje się w hiszpańskim słońcu. Nie byłem w stanie tego sprawdzić mając do dyspozycji wyłącznie angielską pogodę. Mimo to, jest na czym zawiesić oko.
Funkcjonalność. Do bólu?
Patrząc na wnętrze stwierdzam, że już gdzieś to widziałem. To kolejny odcinek serialu pod tytułem grupa VAG. Przepis jest następujący: pół litra Golfa, łyżeczka Beetle’a, posyp wszystko uniwersalnymi przełącznikami i wymieszaj. A na wierzchu szczypta hiszpańskich przypraw. Ktoś jednak tej potrawy nie doprawił. O ile z zewnątrz jest atrakcyjnie, to wnętrze nie wyróżnia się praktycznie niczym. Bardzo przypadł mi do gustu zestaw zegarów z pionowymi strzałkami i biało-czerwone podświetlenie całej deski rozdzielczej. I to by było na tyle. Cały czas miałem wrażenie, że zdecydowanie lepiej wygląda w nocy. Wrażenie spotęgowała kolorystyka tapicerki i plastików. To niestety najgorszy odcień szarości, wyglądający tanio. Klasyczny czarny spisałby się tu o wiele lepiej. Nie wspomnę alkantarowego wnętrza najwyższej wersji FR, które idealnie pasuje do charakteru samochodu.
Jak przystało jednak na projekt koordynowany przez Niemców, nie można mu zarzucić zupełnie nic pod względem ergonomii. Mimo, że zachowawczo, jest schludnie. Przestrzeń w środku jest naprawdę ok, na krótszych dystansach da się jeździć nawet w piątkę. Pozycja za kierownicą jest wzorowa na co dzień, a czwórka pasażerów określi warunki podróży jako komfortowe. „Macacze” wnętrz nie będą zaskoczeni. Plastik jest tu i tam, ale jego jakość jest dobra i akceptowalna. Ciekawostką są twardsze boczki drzwi tylnych od przednich. Bagażnik o pojemności 380 l to typowa wartość w segmencie i mieści się w określeniu „uniwersalna”. Zastrzeżenia można mieć co najwyżej do wysokiego progu załadunku.
Gdy przebieg rośnie
Decyduję się na podróż nocą. Być może, niczym na Półwyspie Iberyjskim, dzień zniechęcający do funkcjonowania pozwala na rozkwit życia po zmroku. Wnętrze Seata nabiera kolorytu. Inaczej też jest na zewnątrz. Na ciemną drogę padają snopy światła o nietypowej barwie. To nie żółć halogenu, nie błękit ksenonu. Całe oświetlenie zewnętrzne wykonano w technologii LED. Poza światłami do jazdy dziennej, również światła mijania i drogowe świecą diodami. To pierwszy taki przypadek w tym segmencie. Co z tego mamy? Jazda w nocy jest bardziej przyjemna niż z ksenonem niektórych producentów, żywotność LEDowych żarników jest zdecydowanie dłuższa. Zapewne to też mniejszy pobór energii. To przyszłość. Ale przede wszystkim zabieg wizerunkowy. No, popatrzcie tylko na niego.
Czerwone strzałki na białym tle przed oczami, celując w dół prowokują do przejścia przez całą skalę. Dane na papierze nie wyglądają gorzej. Spora moc z silnika 1.4 TSI w niezbyt ciężkim samochodzie, 8 sekund do setki, jest czym pojechać. Ciemno, żadnych patroli… W praktyce diabeł nie siedzi na tylnym fotelu i nie kusi. Przebieg momentu obrotowego sprawia silne wrażenie jazdy dieslem. Mocne wciśnięcie w fotel znika tak szybko, jak się pojawia. Zbliżanie się do czerwonego pola nie ma najmniejszego sensu. Szybkie i gwałtowne zmiany przełożeń wprawiają skrzynię biegów w zakłopotanie. Układ kierowniczy też nie należy do sportowych, a dźwięk silnika to nic niezwykłego. Czy ten byk pokazuje w ogóle rogi?
Szybko orientuję się, że nowym Leonem jeździ się inaczej. Świetnie mu idzie dostojna jazda. Niekoniecznie wolna, bo bardzo szybko jest w stanie nabrać prędkości przy zmianach do 4 tys. obrotów. Ale te zmiany powinny być płynne, tak jak zmiany pasów i skręty. Wtedy jest w stanie zrobić wrażenie sprawnym przyspieszeniem bez zadręczania silnika wysokimi obrotami. Da się docenić balans między komfortem, a sztywnością zawieszenia i dobre wyciszenie kabiny. Cały samochód jest łatwy w obsłudze i przewidywalny. Od pierwszej chwili za kierownicą niczym nie szokuje, błyskawicznie poczułem, jakbym pokonał nim już kilka tysięcy kilometrów. Niczym nie męczy, nawet jadąc szybko. Przy tym wszystkim komputer pokładowy będzie litościwy. Wskazania poniżej 7 litrów w jeździe miejskiej, nieco powyżej 5 w trasie. Jak na taką elastyczność w silniku benzynowym – jestem zachwycony.
Podsumowanie
Nowy Seat Leon z testowanym silnikiem jest szybki, ale nie narzucający się. Jest prosty ale i pewny w prowadzeniu. To funkcjonalność podana w bardzo atrakcyjnej formie. Zachowawcze wnętrze można naprawić 3 tysiącami złotych wydanymi na fotele z czarnej alkantary. Nie zapewni sportowych doznań, ale od tego jest wyższa wersja z mocniejszym silnikiem i utwardzanym zawieszeniem. Prezentowany egzemplarz przez swoją kulturę pracy wydaje mi się idealnym samochodem na co dzień. Cała grupa Volkswagena jest trochę jak Mc Donald’s. Do jakiejkolwiek restauracji byś nie poszedł, wiesz jakiego hamburgera możesz się spodziewać. Mimo, że nie jest to produkt z najwyższej półki, zawsze smakuje tak samo dobrze.
Na plus:
+ oszczędna i dynamiczna charakterystyka 1.4 TSI
+ stylistyka
+ wszechstronność
+ łatwość prowadzenia
Na minus:
– niedosyt hiszpańskiego temperamentu i sportu
– szara kolorystyka wnętrza, fe
Tekst i zdjęcia:
Mariusz Dunda
mariusz@motofilm.pl
Dane Techniczne:
Napęd
Rodzaj silnika: turbodoładowany benzynowy, R4
Pojemność: 1395 cm3
Oś napędzana: przednia
Moc maksymalna: 140 KM / 4500-6000 rpm
Maks. moment Obr: 250 Nm / 1500-3500 rpm
Skrzynia biegów: 6-biegowa manualna
Nadwozie
Długość / Szerokość / Wysokość: 4263/1816/1459 mm
Rozstaw osi: 2618 mm
Pojemność bagażnika w litrach: 380/1210
Masa własna: 1231 kg
Dane eksploatacyjne producenta (test)
Przyspieszenie od 0 do 100 km/h: 8.2 s
Prędkość maksymalna: 211 km/h
Zużycie paliwa – trasa: 4.5 l/100km (5.3-6)
Zużycie paliwa – miasto: 6.4 l/100km (7)
Zużycie paliwa – cykl mieszany: 5.2 l/100km (6.5)
Pojemność zbiornika paliwa: 50 litrów
Emisja CO2 [g/km]: 119
Cena podstawowej wersji – 52 900 zł
Cena testowanego egzemplarza – 83 114 zł