Abarth Punto Evo 1.4 165 KM. Dwulicus

Po mieście jeżdżę sporo. Czy to autem, komunikacją miejską czy rowerem. Wszystkie te trzy środki transportu gwarantują mi możliwość podziwiania tego, co jedzie ulicą. Ilość przetestowanych przeze mnie aut sprawia, że nie tak trudno jest mi spotkać samochód, którym miałem okazję trochę pojeździć.

Czasem są to auta za 50 000, czasem za 100 000, a czasem za ponad pół miliona polskich złotych. Ostatnio miałem okazję napotkać właśnie samochód o wartości bliskiej temu środkowemu progowi. Zacząłem się zastanawiać…
Nad czym? Nad tym w jaki sposób ktoś go kupił. Wcale nie chodzi mi tu o formy płatności. Mam na myśli raczej o to, czy nabył te auto z przyspieszonym biciem serca. Wybrał je spośród kilku innych, jakimi jeździł bo właśnie w tym czuł się najlepiej? Czy może zadecydował rozum podpowiadający względy jedynie praktyczne?

Mi szczerze mówiąc owe auto przypadło do gustu, ale nie jestem pewien, czy chciałbym je mieć – nawet będąc w posiadaniu wystarczającej ilości gotówki. Za każdym razem gdy wyjechałbym na ulicę i minął auto, którym jechało mi się lepiej, nie byłbym do końca zadowolony – „moje jest fajne, ale tamto…”.

Tymczasem udało mi się znaleźć auto, w którym jadąc oglądałem się na inne samochody, ale nie z zazdrością, tylko z przyjemności. Nie czułem, że te, którym właśnie podróżuję jest w jakiś sposób gorsze. Owszem, niejednokrotnie ilość KM pod maską okazywała się o wiele mniejsza, prestiż marki nie zawsze rozpoznawalny, ale to nic. Czułem się w nim świetnie. Zapewne ma na to wpływ fakt, iż nie musiałem wyłożyć z własnej kieszeni prawie 80 000 zł, ale podejrzewam, że nawet wtedy wiele by się nie zmieniło.

Jakim autem jechałem? Abarthem Punto Evo. Nie tak dawno temu rozmawiałem o nim ze znajomym i moja opinia była jedna – trochę zmodyfikowane Punto, z mniejszą o 15KM mocą w porównaniu do konkurencyjnej choćby Fabii RS, którego miałem okazję testować. To nie ma prawa być dobre. Jednak po 8 dniach…

Z zewnątrz ze zwykłego Fiata został tylko ogólny kształt. Ten podrasowany ma inne loga, zderzaki, progi, a tylną szybę wieńczy niewielki spojler. Do tego Abarth jest szerszy, niższy i sprawia wrażenie naprawdę silnego zawodnika. Czarne wnętrza reflektorów dotychczas nie do końca przeze mnie akceptowane, dodawały autu zadziornego charakteru.

Pod maską znalazł się 165-konny silnik, w którego na początku nie do końca wierzyłem. Okazał się jednak bardzo żwawy i w pełni wystarczający do takiej masy. Ma dwa tryby pracy – mega leniwiec i normalny. Wybiera się je przełącznikiem umieszczonym tuż za drążkiem zmiany biegów. Przesuwasz go do tyłu w kierunku N, a Abarth zamienia się w dychawiczne auto, które na gaz reaguje jak… właściwie to nie reaguje. Wciskasz pedał, silnik zastanowi się dłuższą chwilę, trochę podwyższy obroty, a później dopiero zacznie się rozpędzać. Masz wrażenie jakbyś wiózł na dachu ogromny kamień ważący co najmniej pół tony.

Na szczęście jest jeszcze tryb Sport, który tak na dobrą sprawę powinien nazywać się Normal. W nim dostajemy dodatkowo 20Nm momentu obrotowego, wspomaganie kierownicy wyraźnie zmniejsza się, a reakcje na gaz są spontaniczne i szybkie. Jest tak, jak powinno być. Chcesz nagle przyspieszyć? Po prostu wciskasz pedał. Nie ma zbędnego zastanawiania się i myślenia. Zaczynasz się rozpędzać i to wcale nie w leniwym tempie, ale naprawdę szybko. Sprint od 0 do 100km/h zajmuje w tym Abarthcie 7,9s. Na papierze może nie wygląda to zbyt imponująco, ale w rzeczywistości czujesz przyjemne wciskanie w fotel.

Co ciekawe takim autem da się jeździć oszczędnie. Gdy przestawiłem swoje myślenie na ekonomiczne, zrobiłem w mieście ponad 80 km ze średnim spalaniem na poziomie 8l/100km. Swoją zasługę miał tutaj okrutny system Start/Stop. Należą mu się przeogromne baty. Rzadko kiedy nie gubił się. Przy praktycznie każdym ruszeniu spod świateł, gdy nie dodałem więcej gazu, po prostu gasił samochód, a po ponownym wciśnięciu sprzęgła odpalał. O czym on myśli? Przecież mam wbitą jedynkę, podnoszę sprzęgło, co innego mogę chcieć zrobić niż ruszyć? Na szczęście da się go bardzo łatwo wyłączyć poprzez naciśnięcie przycisku. Wracając do kwestii oszczędności na paliwie – 200 km w trasie z trzema osobami na pokładzie zakończyło się średnim spalaniem 6,4l/100km, co jest wynikiem godnym nawet aut powszechnie uchodzących za oszczędne.

Nieodłącznym elementem dłuższych podróży jest komfort. Abarth Punto Evo mimo swojego sportowego wyglądu, wcale nie jest niewygodny. Zawieszenie nie jest twarde jak kamień, a jeśli zostaniemy przy 17-calowych felgach (tak jak w testowym egzemplarzu), można być praktycznie w 100% pewnym, że nasz kręgosłup nie będzie protestować przed podróżą, a zawieszenie nie będzie musiało być remontowane mniej więcej co rok. Z reguły kompromisy nie są mile widziane, ale ten tutaj zasługuje na uznanie. Abarth prowadzi się bardzo dobrze nie wydając jednocześnie niepokojących dźwięków przy przypadkowym najechaniu na studzienkę.

Skoro mowa o komforcie, nie można nie wspomnieć o fotelach. We wspomnianym wcześniej Abarthcie 500 miałem prawdziwe kubełki Sabelta i delikatnie mówiąc, nie byłem ich fanem. Za to siedzenia zamontowane standardowo w Punto Evo są fantastyczne. Nie należą do tych, które Twoje kości obtłuką z każdej możliwej strony. Zapewnią natomiast bardzo dobre trzymanie boczne i sprawią, że po nawet dłuższej podróży nie będziesz chodzić jak pewien słynny dzwonnik. Nie pomijając faktu, iż bardzo dobrze wyglądają.

Niektóre transformacje miejskich aut na cywilne wyścigówki nie wychodzą najlepiej. Abarth Punto Evo jest jednak świetnym przykładem tego, że jednak da się zrobić taką, która będzie idealnym autem na co dzień. Do tego auta wzięto to, co najlepsze ze zwykłego Punto (praktyczność, przestronność wnętrza i oszczędność paliwa) i dodano najznakomitsze składniki sygnowane logiem Abartha (silnik, wygląd zewnętrzny, fotele, hamulce – tutaj akurat Brembo).

Przez wspomniane osiem dni spędzonych z tym autem i po 1100 km nim przejechanych uznałem te niespełna 80 000 zł za najlepszy wydatek w życiu, jaki mógłbym ponieść. Za każdym razem, kiedy do niego podchodziłem miałem uśmiech na twarzy. Jestem przekonany w 100%, że jadąc nim nie spoglądałbym z zazdrością na inne auta, bo wiedziałbym, że wybrałem najlepiej.

Mimo agresywnego wyglądu ten Abarth jest całkiem stonowany. Potrafi być zabawką, która poprawi humor, ale w razie czego pojedzie potulnie na zakupy nie wytrząsając wszystkiego, co znajdzie się w z resztą pojemnym bagażniku. Da nam ogromną frajdę z jazdy nie zużywając przy tym hektolitrów paliwa, a w razie czego nie będzie robić problemów z przewozem dwóch osób z tyłu. Odpowiedź na pytanie „czy tak właśnie wygląda idealne auto?” może być tylko jedna – TAK.

Coś mi się spodobało:

+ wygląd zewnętrzny
+ komfort jazdy
+ osiągi silnika
+ dobre materiały wewnątrz

Coś jednak nie przypadło mi do gustu:
– radio, które nagle potrafi przestać czytać pendrive, a w trasie z trudem łapie stacje
– tryb jazdy Normal odbierający całą frajdę z posiadania Abartha

Dane techniczne:

Napęd
Rodzaj silnika: benzynowy
Pojemność: 1368 cm3
Typ napędu: przedni
Moc maksymalna: 165 KM (przy 5500 obr/min)
Maks. moment obr.: 230 Nm (2250 obr/min)/250 Nm (2500 obr/min) w trybie Sport
Skrzynia biegów: 6-biegowa, manualna
Nadwozie
Długość / Szerokość / Wysokość: 4065 / 1721 / 1478 mm
Pojemność bagażnika w litrach: 275 / 1030
Masa własna: 1260 kg
Ładowność:  b.d.
Rozstaw osi: 2510 mm
Dane eksploatacyjne producenta
Przyspieszenie od 0 do 100 km/h: 7.9 s
Prędkość maksymalna: 213 km/h
Zużycie paliwa – trasa: 5.0 l/100km
Zużycie paliwa – miasto: 8.0 l/100km
Zużycie paliwa – cykl mieszany: 6.1 l/100km
Pojemność zbiornika paliwa: 45 litrów
Emisja CO2 [g/km]: 142

Testowany egzemplarz: ok. 80 000 zł