Wielki Wóz. Testujemy Mitsubishi Outlander 2.2 DI-D MIVEC Instyle

Gdy jest umyty wygląda na jedną z tych szpanerskich bulwarówek, które nigdy nie zobaczą „terenu”. Wystarczy jednak trochę kurzu lub błota na karoserii, żeby zaczął przypominać pojazdy znane z Dakaru. Pewnie słyszeliście jak kierowcy aut spod znaku trzech diamentów pieszczotliwie nazywają swoje samochody „miśkami”. Teraz przyjrzyjcie się naszemu Mitsubishi:  czy do niego to też pasuje? Chyba raczej nie. Ten Outlander przypomina mi bardziej potężnego niedźwiedzia polarnego, który swoją siłą i groźnym spojrzeniem wzbudza respekt dookoła. Chcecie go bliżej poznać?

Swoją przygodę z Outlanderem zaczynam na niedużym parkingu jednego z warszawskich dealerów Mitsubishi. Trzymając w ręku kluczyki szukam wzorkiem białego SUV-a. Powinien gdzieś tu być… Po chwili zauważam, że zza ciemnego Pajero wystaje kawałek białej maski. Tępy nos w stylu „Jet Fighter”, przymrużone bi-ksenonowe reflektory, chromowana obwódka wokół grilla – tak, to on. Normalnie to żaden kłopot – pozostawionego pod marketem Outlandera widać w morzu innych aut dosłownie na kilometr. Jest po prostu jakby o rozmiar większy od reszty. Proste.

Przyglądam się jego dużym, 18-calowym kołom, potężnym lusterkom oraz przyciemnianym tylnym szybom. Wszystko razem ładnie pasuje do siebie i mimo kilkuletniego stażu na rynku nadal może się podobać kupującym. Patrząc na sam tył, moją uwagę przyciąga kontrast pomiędzy prawie czarną szybą, a jasnymi kloszami lamp, w których osadzono diody LED. Klapę bagażnika podzielono na dwie części – oprócz standardowo unoszonej góry mamy tu również opuszczaną burtę, która awaryjnie posłuży za ławkę, gdy będziecie zakładać buty narciarskie. Fajne.

Pora ruszać. Na szczęście jego duże nadwozie nie okaże się niedźwiedzią przysługą, kiedy muszę wymanewrować z ciasnego miejsca postojowego. Widoczność dookoła jest naprawdę przyzwoita, siedzimy w końcu dobre pół metra wyżej niż w pozostałych samochodach, do tego średnica zawracania wynosząca zaledwie 10.6 m zasługuje na oklaski. Po chwili wytaczam się już na główną drogę, gdzie wita mnie wielokilometrowy korek do centrum. Przynajmniej będę mieć chwilę na poznanie kabiny „Outa”.

„Instyle” w języku Mitsubishi oznacza „wypasiony”. Fotele, które rozmiarem przygotowano chyba pod miłośników powiększonych zestawów z McDonalda, w całości obszyto miękką czarną skórą. Są one również podgrzewane, ale wiedzą o tym jedynie co bardziej dociekliwi, którzy poświęcili parę chwil na znalezienie ukrytego przełącznika tej funkcji. A nie jest to takie proste. Podobnie jak znalezienie właściwej pozycji za kółkiem, gdyż kierownica jest tu regulowana jedynie w pionie. Poza tym na pokładzie mamy również m.in. automatyczną klimatyzację oraz sporego subwoofera, który wspomaga system nagłośnienia marki Rockford Fosgate. Przyznam, że dobre głośniki pomagają w zagłuszeniu dźwięków zimnego silnika, które na początku podróży natarczywie wkradały się do wnętrza kabiny.

Przyzwyczajony do ekranu dotykowego w swoim telefonie przeżyłem lekkie rozczarowanie rozglądając się po kokpicie – czekało mnie dobre 30 minut stania w korku, a na desce rozdzielczej nie było nic interaktywnego, ani kolorowego… Owszem całość była funkcjonalna, precyzyjnie spasowana, ale zarazem nudna. Ciemne plastiki oraz proste linie nie wskazywały na to, że prowadzę auto warte prawie 160 tysięcy złotych.

Zmieniając pas jezdni zauważyłem niepokojącą rzecz w tylnym lusterku. Coś jakby śledziła mnie para wielkich zajęczych uszu… what the hell?! Zatrzymałem się więc na poboczu, opuszczając przednie przestronne miejsca przesiadłem się na jeszcze przestronniejszą tylną kanapę, skąd po chwili przeszedłem do… przepastnego bagażnika. Tam czekała na mnie rozłożona ławeczka z ogromnymi zagłówkami. Czy na tym naprawdę da się wysiedzieć? Musiałem spróbować. Wytrzymałem tam jednak 10 sekund – te dwa miejsca nadają się chyba wyłącznie dla dzieci. I dla Hobbitów.

Skoro wyszedłem już na zewnątrz, to z ciekawości zajrzałem jeszcze pod maskę. Producent poskąpił tam gazowych podnośników klapy, przez co każdorazowe dolewanie płynu do spryskiwaczy możemy zaliczyć a konto wizyty na siłowni. A co pod nią znajdziemy? W skrócie: diesel, pojemność 2.2-litra, 177 KM oraz 380 Nm osiągane przy 2000 obr./min. Brzmi obiecująco?

I tak też jest. Ten silnik naprawdę dobrze pasuje do charakteru Outlandera. Co prawda zimny potrafi donośnie ryknąć po dodaniu gazu, ale po chwili odwdzięczy się już rasowym świstem turbiny podczas wyścigu spod świateł. Całkiem sprawnie radzi sobie z tym ważącym ponad 1700 kg autem – szybko zbiera się „z dołu”, a dzięki dobrze zestopniowanej 6-biegowej skrzyni wyprzedzanie w trasie nie stanowi dla niego większego kłopotu. Pozytywnie zaskakuje również zużycie paliwa, oscylujące średnio wokół wyniku 8,1 l/100 km.

Jak przystało na auto przygotowane do wypraw w bezdroża kierowca „Outa” może zarządzać napędem dzięki znajdującemu się na środkowym tunelu pokrętłu. Pierwszy z trzech trybów, oznaczony jako 2WD, przekazuje moc wyłącznie na przednią oś. Kolejna pozycja, 4WD, oznacza automatycznie rozdzielenie napędu na obie osie. To położenie polecam na co dzień – gwarantuje poczucie bezpieczeństwa niezależnie od warunków na jezdni. Ostatni tryb – LOCK, to stały rozdział na obie osie przeznaczony do jazdy w terenie.

Lekkim terenie ma się rozumieć. Outlander to auto, którym bezstresowo pokonacie leśne dukty czy średnie zaspy, ale raczej nie radzę się nim zapuszczać na poligony wojskowe. Głęboki piach i strome wzniesienia to nie środowisko naturalne dla tego samochodu. Dużo lepiej odnajdzie się na autostradzie czy podmiejskich szosach. Zawieszenie zestrojone wyraźnie z naciskiem na wygodę podróżnych dobrze niweluje słaby stan naszych dróg. Outlander zza kierownicy przypomina mi trochę czołg – duży, niewzruszony przeszkodami brnie do przodu, do tego ma układ kierowniczy, który nie grzeszy precyzją pracy. Do codziennej jazdy w zupełności wystarcza, ale o frajdzie z prowadzenia raczej mowy nie ma.

Na koniec najważniejsze pytanie – czy bym go kupił? Szybka odpowiedź – nie. A wiecie czemu? Ponieważ Mitsubishi ma w swojej ofercie auto o wiele bardziej dopasowane pode mnie. Mowa o ASX. Ciut mniejszy, lżejszy, a równie szybki i o wiele fajniejszy w prowadzeniu. No i ta różnica w cenie… prawie 50 tysięcy.

A Outlander? To prawdziwe rodzinno-turystyczne auto stworzone do dalekich podróży: jest przestronny, praktyczny i wygodny. Jeśli przymkniecie oko na nieciekawy kokpit i średnie prowadzenie powinniście być z niego zadowoleni.

Dane techniczne:

Napęd
Rodzaj silnika: turbo diesel, R4
Pojemność: 2268 cm3
Typ napędu: 4×4
Moc maksymalna: 177 KM (3500 obr/min)
Maks. moment obr.: 380 Nm (2000 obr/min)
Skrzynia biegów: 6-biegowa, mechaniczna
Nadwozie
Długość / Szerokość / Wysokość: 4665 / 1800 / 1720 mm
Pojemność bagażnika w litrach: 220 / 882 / 1691
Masa własna: 1705 kg
Ładowność: 705 kg
Rozstaw osi: 2670 mm
Dane eksploatacyjne producenta
Przyspieszenie od 0 do 100 km/h: 9.8 s
Prędkość maksymalna: 200 km/h
Zużycie paliwa – trasa: 5.6 l/100km
Zużycie paliwa – miasto: 8.1 l/100km
Zużycie paliwa – cykl mieszany: 6.5 l/100km
Pojemność zbiornika paliwa: 60 litrów
Emisja CO2 [g/km]: 169
Cena: 159 690 zł