Facelifting Volvo V70, XC70 i S80. Relacja z wizyty w Göteborgu

Chyba nie muszę Wam tłumaczyć jakie słowa przychodzą do głowy, gdy o 4:15 rano dzwoni budzik. Do tego za oknem jest jeszcze szaroburo i znowu pada… Zamykam więc oczy, przewracam się na drugi bok i tłumaczę sobie, że to tylko zły sen i wcale jeszcze nie muszę wstawać do pracy. Nagle otrzeźwienie. Przecież nie idziesz do żadnego biura! Wstawaj! Lecisz dziś do Szwecji! Szybki prysznic, ostatnie pakowanie: bilet jest, aparat i baterie są, prawo jazdy mam… W drogę – Göteborg czeka!

Dzień pierwszy.
Jadąc taksówką na lotnisko uśmiechałem się sam do siebie. W końcu dla kogoś, kto od lat ogląda się za szwedzkimi samochodami, wyjazd na prezentację Volvo to jak Gwiazdka w środku lata. Teraz jeszcze tylko kilka godzin w samolocie, jedno międzylądowanie i dotrę do krainy Amazona. Nigdy nie byłem w Szwecji, więc tym bardziej byłem ciekaw, co mnie czeka na miejscu.

Göteborg to prawdziwa ojczyzna Volvo. Tuż po wylądowaniu przywitała nas wielka reklama muzeum tej marki, a przed terminalem stał rząd taksówek… zgadnijcie jakiego producenta? Dodam, że autokar, którym dojechaliśmy na pierwszą prezentację… tak, to też było Volvo.

Po kilkudziesięciu minutach dotarliśmy nad malowniczo położone jezioro, skąd po krótkim lunchu wyruszyliśmy nowiutkimi XC70 na podbój otaczających nas lasów. Na wstępie zostaliśmy uprzedzeni, że dojazd do wytyczonych tras biegnie częściowo pomiędzy domami okolicznych rodzin, więc musimy zachować szczególną ostrożność. Niewiele myśląc złapałem mapę, kluczyki i wsiadłem do nieźle zakurzonego z zewnątrz XC70. Chyba faktycznie czeka nas wyprawa w teren.

Pierwszy kontakt – wnętrze zapachniało skórą. Fantastyczne równe przeszycie materiału przebiegające przez górną część kokpitu skierowało mój wzrok na środek deski. Tam znajdowała się główna nowość czyli wbudowany 7-calowy wyświetlacz nawigacji. Nowy był również kształt kierownicy oraz wygląd zegarów, jakby żywcem przeniesionych z S60. Zmiany być może i kosmetyczne, ale dzięki nim kabina nadal skutecznie opiera się mijającemu czasowi. Rzut oka na mapę, przestawiam lewarek automatycznej skrzyni w pozycję D i ruszam.

Moje wielkie Volvo wspina się dzielnie niczym wyciąg narciarski pod stromą górę. Droga jest bardzo wąska, naprawdę nie chciałbym się teraz tutaj z nikim mijać. W tylnym lusterku widzę jeszcze gdzieś daleko skrawek jeziora, natomiast przede mną roztacza się gęsty las. Automatyczna klimatyzacja przyjemnie schładza jasną kabinę, a fotele (jak zawsze w tej marce – idealne) pewnie podtrzymują całe ciało. Przy pierwszym drogowskazie z numerem toru skręcam ostro w prawo i zaczynam jechać po ścieżce, która bardziej pasuje do mistrzostw rowerów MTB, niż dla luksusowego crossovera.

Po kilkudziesięciu metrach zaczyna mnie zastanawiać, że jeszcze ani razu nie zahaczyłem podwoziem o wystające z każdej strony korzenie i gałęzie. W końcu nie jadę hardcorową terenówką, tylko uterenowionym, ciężkim kombi. Pamiętam, że 10 lat temu w Turcji pokonywałem podobną trasę Suzuki Samuraiem w wycieczce nazwanej ”jeep safari”. Wtedy miało się wrażenie wielkiej przygody: autko się przechylało, podskakiwało, a silnik wył przy byle wzniesieniu. A tu? Nic. Cisza i spokój. Równie dobrze mógłbym teraz wieźć dzieci na tylnej kanapie.

Majestatycznie i bezproblemowo przejeżdżam między kolejnymi drzewami, docieram na szczyt wzgórza i zatrzymuję się na jego szczycie. Przyszła pora na wypróbowanie HDC, czyli układu ułatwiającego zjeżdżanie z wniesień. Droga na dół wydaje się długa i stroma, a co gorsza jeśli stoczę się po niej za szybko, to mam spore szanse rozbić zderzak o wystające po lewej stronie głazy. W sumie raz się żyje…

Przestawiam lewarek skrzyni w pozycję manualną, wkładam pierwszy bieg, włączam wspomnianego asystenta zjazdu i z lekką obawą puszczam hamulec. Maska nurkuje ostro w dół, a auto zaczyna posłusznie staczać się po piaszczystej ścieżce. Wyraźnie czuć, jak każde z kół jest delikatnie przyhamowywane w odpowiednim momencie, a system stale pilnuje, by cały manewr odbył się gładko i bez ryzyka utraty kontroli. Udało się, jesteśmy na dole. OK, zdaję sobie sprawę, że te trasy nie są przypadkowe i przygotowywano je tak, by robiły odpowiednie wrażenie na testujących. Ale i tak mogę się założyć, że 90% normalnych użytkowników XC70 nie wybrałoby się nigdy swoim autem na taką przejażdżkę. Zaczynam nabierać szacunku dla zdolności terenowych tego samochodu.

Wracam na miejsce startu, pora bowiem ruszyć dalej. Wyjeżdżamy w stronę miasta – przed nami wizyta w muzeum Volvo (już wkrótce zapraszam na osobną relację), a wieczorem oficjalny bankiet z pracownikami szwedzkiego oddziału Volvo. Padający deszcz skutecznie ostudził moje zapędy do zwiedzania Göteborga, zostałem więc w hotelu. Chwila odpoczynku, odświeżenia i schodzę na kolację.

W restauracji oprócz polskiej ekipy obecni byli również inni dziennikarze z Europy Środkowo-Wschodniej. Siedzący przy naszym stoliku przedstawiciel koncernu skutecznie unikał odpowiedzi na pytania o nadchodzące modele. Opowiadał za to o wpływie (a raczej jego braku) nowego chińskiego właściciela na kierunek rozwoju produktów marki. Długo rozmawialiśmy także nad przyszłością napędu elektrycznego oraz problemem wykorzystania i recyklingu akumulatorów.

Niesamowite jest dla mnie to, że w momencie gdy w Polsce snuje się plany nad otwarciem dodatkowych kilku stacji ładowania aut elektrycznych, Szwedzi myślą już nad wzmocnieniem sieci przesyłowych, tak by wytrzymały one wieczorne masowe podłączanie samochodów do gniazdek… Dla nas jazda takimi autami to póki co abstrakcja – dla nich perspektywa kilku bądź kilkunastu najbliższych lat.

Dzień drugi.
Po śniadaniu udaję się na multimedialną prezentację dotyczącą nowości w modelach S80, V70 i XC70. Z zewnątrz cała trójka zyskała subtelnie przeprojektowane przednie światła oraz lusterka z LED-owymi kierunkowskazami. Pojawiły się dwa nowe kolory nadwozia oraz trzy wzory aluminiowych felg. Zmiany we wnętrzu, oprócz wbudowanego 7-calowego wyświetlacza i innego koła kierownicy, dotyczą także dodatkowych kolorów tapicerek, a także przeprojektowanej konsoli środkowej.

Pora na wisienkę na torcie, czyli ukłon w stronę wszystkich posiadaczy iPhone’ów oraz telefonów z Androidem. Volvo przygotowało system Sensus, czyli oprogramowanie, które za pomocą prostej aplikacji w komórce pozwoli właścicielowi zdalnie, dosłownie z dowolnego miejsca na świecie, sprawdzić kilka rzeczy w jego aucie. Są to m.in.:
• lokalizowanie samochodu – wasz telefon pokaże nie tylko położenie auta na mapie, ale dzięki kompasowi określi czy prawidłowo kierujecie się w jego stronę. Dodatkowo możecie zdalnie włączyć w nim klakson, by łatwiej odnaleźć go na parkingu;
• stan zaryglowania drzwi i okien; kierowca może także przez dotykowy ekran zablokować i odblokować samochód;
• zdalne włączanie ogrzewania postojowego;
• powiadomienie o uaktywnieniu alarmu antykradzieżowego;
• prowadzenie dziennika podróży – szczególnie użyteczne okaże się to w przypadku aut flotowych, gdzie w prosty sposób można pobrać plik w formacie .xls z danymi dotyczącymi każdej trasy z ostatnich 40 dni (przydatne do rozliczenia kosztów podróży);
• informacja o aktualnym poziomie paliwa w baku, bieżący zasięg, stan licznika, średnie zużycie paliwa oraz prędkość;
• mini przegląd auta – aplikacja wyświetla powiadomienia o uszkodzonej żarówce, poziomie płynów i ciśnieniu oleju w silniku.

Volvo zapewniało nas, że trwają intensywne prace nad wprowadzenie Sensusa do Polski i że jest to tylko i wyłącznie kwestia czasu. I bardzo dobrze, bo takie gadżety czasami okazują się bardzo pomocne. Podobnie będzie pewnie z ulepszonym połączeniem przez Bluetooth, w którym pojawiła się możliwość streamingu muzyki z przenośnego odtwarzacza. Wypróbowaliśmy – audio szybko wyłapywało kolejne piosenki z „podpiętego” telefonu HTC, a jakość dźwięku płynąca z głośników była bardzo dobra.

A co pod maską? Retusz trzech diesli. Wersje DRIVe z wysokoprężnymi silnikami 1.6 dysponują obecnie mocą 115 KM (max. 270 Nm). Seryjnie montowany jest w nich system start/stop oraz manualna, 6-stopniowa skrzynia biegów. Mocniejszy, 2-litrowy silnik o mocy 163 KM (max. 400 Nm) oznaczono symbolem D3, natomiast motor D5 z pojemności 2,4-litra uzyskuje teraz moc 215 KM (max. 440 Nm).

No dobrze, za chwilę czekają nas jazdy testowe – do dyspozycji mamy po dwie odmiany S80 i V70, którą zatem wziąć? Trochę kusi mnie czarna limuzyna z beżowym wnętrzem, napędem na cztery koła i automatyczną skrzynią. Wybór pada jednak na czerwonego kombi z pakietem R-Design. Od zawsze miałem słabość do Volvo z tego typu nadwoziem, a teraz dano mi możliwość przejechania się lekko usportowionym egzemplarzem na fantastycznych grafitowych 18-calowych alufelgach. Więc czemu nie?

Zaglądam do środka, a tam czarna skórzana tapicerka, świetnie leżąca w dłoniach gruba kierownica oraz aluminiowe wstawki na pedałach. Żyć nie umierać! Pobawiłem się jeszcze chwilę wspomnianym wcześniej Sensusem i ruszyliśmy w drogę.

Uprzedzeni wysokością mandatów za przekroczenie prędkości staramy się jechać przepisowo lokalnymi drogami. Nie jest to łatwe widząc jak posłusznie i chętnie auto reaguje na polecenia kierowcy. Silnik pracuje cicho i równomiernie, wykazuje także dobrą elastyczność w niższych zakresach obrotów. O pracy zawieszenia trudno powiedzieć coś złego, gdyż stan szwedzkich dróg ma się nijak do tego, po czym przyzwyczailiśmy się poruszać w Polsce. Jedyne co udało się nam sprawdzić to pewne zachowanie w zakrętach oraz mała wrażliwość na poprzeczne przeszkody (np. progi zwalniające).

Wyjeżdżamy na autostradę. Teraz wyraźnie czuć dobre wyciszenie kabiny, gdyż ani praca silnika, ani opływające karoserie powietrze nie przeszkadzają w spokojnym prowadzeniu rozmowy. Podoba mi się także elastyczność – auto płynnie przyspiesza z piątki i szóstki bez konieczności redukcji biegów na niższe. System BLIS uprzedza o innych autach znajdujących się w tzw. martwym polu lusterek, a donośny brzęczyk każdorazowo uaktywnia się, gdy nie włączymy kierunkowskazu i przetniemy obecny pas jezdni. Typowe Volvo – bezpieczeństwo przede wszystkim.

Wjeżdżamy do Göteborga. Na szczęście nie dane było mi wypróbować działania znajdujących się od teraz na pokładzie systemów Pedestrian Detection czy City Safety. Po październikowym teście S60, jestem pewien, że oba działają bez zarzutu. Póki co doceniam prawidłowo zestopniowaną skrzynię biegów oraz dobrą widoczność dookoła. Nawigacja cierpliwie wybacza moje gapiostwo i sprawnie wytycza nową trasę do mety. Powoli wracamy do hotelu.

Podjeżdżam pod wejście, mamy jeszcze trochę czasu oddaję więc V70 i zajmuję miejsce w czarnym S80. Uruchamiam silnik, do moich uszu dociera stłumiony gang pięciu cylindrów. Biorę go na krótką, ale intensywną przejażdżkę. Dzięki napędowi na wszystkie koła nie ma mowy o jakimkolwiek uślizgu podczas szybkiego ruszania. Auto ochoczo nabiera prędkości, a bezpośredni układ kierowniczy daje dobre wyczucie samochodu. Jestem zdziwiony, że pomimo statecznego wyglądu to S80 oferuje w sobie tyle życia i może sprawiać frajdę kierowcy. Miła niespodzianka na koniec dnia.

Podsumowanie.
No właśnie – na koniec. Nawet to, co dobre szybko się kończy, pora niestety wracać do Warszawy. Zabieram swój bagaż, masę zdjęć i jeszcze więcej wspomnień z wypadu do Göteborga.

Szwecja zachwyciła mnie swoim charakterem i nastawieniem do ludzi. Wszystko zdaje się w niej być funkcjonalne, tradycyjne i niezmienne, ale tak naprawdę miałem do czynienia z nowoczesnymi rozwiązaniami. Na pewno przywiązuje się tam dużą wagę do jakości życia, przez co ich rozwiązania mogą służyć za przykład dla innych. Szkoda tylko, że z naszej perspektywy jest tam stosunkowo drogo.

Myślę, że Volvo doskonale oddaje szwedzkiego ducha: jest praktyczne, komfortowe i nowoczesne. Odświeżone modele V70, XC70 i S80 być może nie przeszły rewolucyjnej transformacji, ale delikatne zmiany w silnikach oraz technologii łączności pozwolą im spokojnie znaleźć kolejnych klientów.